Fandom: Eddsworld
Pairing: TomTord
Uwagi: niekanoniczność
Dla Kingi
Kiedy nie mam racji
Jeżeli miałbym powiedzieć, co świat o mnie myśli, stwierdziłbym,
że mnie nienawidzi. Los rzucał mi kłody pod nogi i to raczej nigdy
nie miało się zmienić, a przynajmniej na nic innego się nie
zapowiadało. Ten dzień nie miał być inny, czułem to już w
kościach, kiedy tylko zwlekłem się z łóżka.
Mimo że było ciepło, a może właśnie dlatego, miałem złe
przeczucie. Chłopacy starali się to zrzucić na karb mojego sposobu
bycia. Korzystając z tego całego dnia, gdzie ptaszki ćwierkały,
słońce wypalało oczy, a wszystkich żarły komary, jakżeby
inaczej Edd i Matt zdecydowali się zaciągnąć mnie na ryby. Nie
było to najlepszym pomysłem. Szczerze powiedziawszy, wpadłbym na
znacznie lepszy, gdyby mnie posłuchali. Granie w coś na konsoli,
czy oglądanie norweskich seriali na laptopie było kuszącą wizją.
Parnota wysysała ze mnie siły do życia, więc wolałem się poddać
słodkiemu lenistwu. Mimo że poinformowałem chłopaków o takim
stanie rzeczy, oni jak zwykle zbyli to.
— Będzie fajnie — mówili. No cóż, mylili się.
Jednakże będąc szczerym, kiedy już tak siedzieliśmy na łódce,
to nawet było przyjemnie, szczególnie że to ja złowiłem
cokolwiek, co było stworzeniem żywym. No i zaszalałem trochę z
tym harpunem, przyznaję, ale jak trzeba coś robić, to tylko z
grubej rury. Żadnych półśrodków! Co z tego, że drogo mnie
kosztowała, ale kto w ogóle siadał na tej całej sofie, ja się
pytam?
Wracając do domu, oczywiście nie mogli mi tego darować.
Komentowali wszystko i słowo daję, że na pewno byli zazdrośni,
ale jakoś potrafiłem żyć z tą myślą. Z tymi wszystkimi rybami
z tyłu, na przyczepie fajnie się jechało. Typowy „męski”
dzień. Relaksik.
Ba! Myślałem nawet, że to przeczucie było nic nie warte, może
tylko coś mi się zdawało, a babą przecież nie byłem, żeby mieć
jakieś trzecie oko, czy jakiś inny gadżet do przepowiadania
przyszłości. No ale...
Kiedy już wróciliśmy do domu, jak zwykle poszliśmy porobić coś
na własną rękę. Ja tymczasem starałem się chociaż trochę
ogarnąć bajzel, jaki zrobiliśmy rano. W końcu mieszkanie razem z
dwójką innych chłopaków nigdy nie było synonimem porządku,
naprawdę raz na jakiś czas nawet ja nie chciałem patrzeć na cały
ten syf.
Kuchnię mieliśmy całkiem w porządku. Dość ekstrawagancko
urządzoną, ale w końcu to była nasza przestrzeń, więc co tam
komu oceniać. Niebieskie ściany, dziwne pamiątki po naszych
przygodach porozwieszane na każdym wolnym miejscu, rzeczy, które
nie miały związku z kolejnymi. Całość tworzyła dziką
mieszankę, która wbrew pozorom pasowała naszej trójce. W końcu
byliśmy tylko chłopakami, którzy mają proste gusta. Sprzątnąłem
rzeczy tylko powierzchownie, w końcu nie zależało mi na tym aż
tak bardzo. Gdyby nadeszła potrzeba to po prostu zmusiłbym do
roboty Edda i Matta, a nie robił wszystko sam. Byłoby to
bezskuteczne, a i też bezcelowe, bo niecałe kilka godzin później
i tak wszystko wróciłoby do stanu sprzed sprzątania.
Szczerze powiedziawszy, humor mi się poprawił. Nucąc pod nosem,
postanowiłem odnieść swoje harpuny do pokoju, ponieważ nigdzie
indziej nie dało się ich upchnąć, a też prowizorycznie wolałem
je mieć pod ręką. W końcu Edd mógł chcieć sprzedać je tak
samo, jak ja kanapę, a to byłoby najstraszniejszą rzeczą od
czasów hiszpańskiej inkwizycji.
Już wchodziłem na górę, kiedy to zobaczyłem, jak ktoś zamierza
wejść do mojego pokoju. Odłożyłem narzędzia na bok, biorąc
zapobiegawczo jeden harpun, gdyby miałby to być psychol i zbliżyłem
się do tajemniczej postaci.
Serce łomotało mi tak głośno, że byłem przez chwilę pewny, że
słychać je na całym korytarzu.
— Kim ty do cholery jesteś? — spytałem dobitnie, wyciągając
przed siebie swoją broń. Obcy zaśmiał się, a ja rozpoznałem ten
dźwięk. Ciarki przeszły mi po plecach i wzmogłem uścisk na
harpunie, kierując ostry czubek w kierunku Torda.
— Cześć Tom! — Wykrzyknął chłopak, odwracając się w moją
stronę. Jego brązowe włosy ułożone w coś na kształt irokeza
wręcz kuły w oczy, tak samo, jak rażąca swoim natężeniem
kolorystycznym czerwona bluza.
Chyba właśnie przeżywałem zawał. Ba! Informacja, że to sam Tord
była jeszcze gorsza, niż gdyby miał to być jakiś zwykły
przestępca. Lepiej, żeby ktoś mi ukradł coś za kasę, niż
przyjaciół. To właśnie to miałem do zarzucenia temu kretynowi. W
dupie miałem jego zdanie o mnie, interesowało mnie ono najmniej,
ale ubliżanie mi tylko dlatego, żeby oddalić mnie od Edda i Matta
było czymś po prostu uwłaczającym. Mocniej zacisnąłem dłonie
na tym harpunie tak bardzo, że aż mnie dłonie bolały, jednak to
mnie nie powstrzymało.
— Co ty tu robisz? — rzuciłem.
Tord uśmiechnął się w ten swój specyficzny sposób, że aż
poczułem ciarki na plecach.
Nagle tuż za mną pojawili się chłopacy. Uśmiechnęli się
przyjaźnie i Edd praktycznie wyszedł przede mnie, aby uściskać
tego nieproszonego gościa.
— Tord! — krzyknął. — Co ty tutaj robisz?
— Wracam — powiedział po prostu, a mnie zatkało. No jak on mógł
wracać? Wyjechał, żeby wyjść na swoje, to nie mógł tak sobie
postanowić, że chce znowu mieszkać z trzema innymi kolesiami, z
czego jeden z nich; czyli ja, chciał go zamordować.
Na jego miejscu prędzej wolałbym trafić do więzienia, ale to
tylko moje zdanie.
— Na długo? — dopytywał Edd, Matt w tym czasie patrzył na
Torda z niezrozumieniem w oczach. Biedak miał problemy z pamięcią,
ale coś chyba zaczęło mu świtać.
— Raczej na zawsze — zaśmiał się Tord.
No szczerze powiedziawszy, to nie wiem, czy ktokolwiek w życiu
doprowadził mnie do głębszego szoku. No niby jak on miał wracać
na stałe? Wyraziłem swoje wątpliwości na głos.
— Ale, że jak?
— To proste — wyjaśnił Edd. — Przecież może wrócić do
swojego starego pokoju.
— Ale to jest teraz mój pokój, a do starego nie wrócę,
bo sobie wymarzyłeś schowek.
Ten brązowowłosy idiota ożywił się, gdy tylko usłyszał te
słowa.
— To teraz twój pokój? — zapytał, przeciągając spółgłoski.
Spojrzałem na niego, ale nic nie powiedziałem, wyczekując tego, co
miał do powiedzenia Edd.
— Tom, ale to chyba żaden problem, żebyście mieszkali razem? —
zapytał. Był niezwykle podekscytowany tym, że będzie nas znowu
czwórka. Już widziałem te błyski w oczach, pewnie już planował
jakieś akcje, które doprowadzą nas do niejednych kłopotów. Dla
mnie to okej nie miałem nic przeciwko temu, ale kurde, co takiego
miał Tord, czego ja nie miałem? Jeżeli tylko zechcę, mogę być
taką samą duszą towarzystwa jak on. Ja jestem jedynie społeczno
selektywny. Nie bez powodu jakoś znalazłem wspólny język z Mattem
i Eddem. Byli najlepszymi ludźmi, jakich spotkałem w swoim życiu i
cieszę się z tego powodu. No ale wszystko ma swój koniec, więc i
moja idylla się skończyła. Ale ja się szybko miałem nie poddać.
— No ty chyba sobie żartujesz — oznajmiłem dobitnie.
Zdecydowanie Edda coś pogięło. Nie tak to sobie wyobrażałem.
Torda powinienem od razu kopnąć w tyłek, kiedy tylko zorientowałem
się, że on to on, a teraz to już po ptakach.
— Ja nie widzę problemu — Tord wzruszył ramionami, nadal nie
ściągając z twarzy tego uśmieszku. — A jak z tobą, Tommy?
Czerwona lampka zapaliła się w mojej głowie. Nigdy mnie tak nie
nazywał. Jego zwykłą odzywką był „stary, głupi Tom”, a nie
jakieś głupie zdrobnienie, którego zresztą i tak nie lubiłem.
Byłem Tomem, po prostu. Nawet rodzice, a nawet babcia, gdy jeszcze
żyła tak na mnie nie wołali i dobrze się z tym czuję.
— Nie mów tak do mnie. Nie widzisz, jak skaczę z radości? —
włożyłem w to zdanie odpowiednią ilość sarkazmu, tak aby nie
było wątpliwości, że to właśnie był ten środek językowy. Nie
bez powodu sarkazm był językiem ludzi inteligentnych, a ja się za
takiego uważałem, chociaż inni mogli mieć o mnie zupełnie inne
zdanie.
— Naprawdę? — spytał Matt, włączając się do rozmowy.
Chciałem się pacnąć po głowie, ale cudem się powstrzymałem.
— Nie Matt, to sarkazm — powiedziałem łagodnie. Ten pokiwał
głową, jakby to wszystko wyjaśniało.
— Idę do kuchni, nadal zostały mi kanapki — poinformował
wszystkich, po czym się wycofał. Zostaliśmy we trójkę i
milczeliśmy.
— Tom, proszę cię. — Edd spojrzał na mnie błagalnie. Ten to
chciał nas wszystkich na nowo połączyć węzłem przyjaźni i
braterstwa. — Przecież to nic wielkiego.
— To, czemu ty nie będziesz z nim spał?
— Przecież wiesz, że mam najmniejszy pokój, a nawet nie mów o
Matcie, bo on chrapie jak zarzynany prosiak.
No cóż, nie mogłem się nie zgodzić z tymi argumentami, bo były
jak najbardziej słuszne, ale to nadal nie sprawiało, że chciałem
zmienić zdanie.
— No i co z tego. Wychodzi na to, że nie mamy miejsca — broniłem
się.
— Tom — przeciągnął Tord i objął mnie ramieniem, a ja
wyszarpnąłem się z tego uścisku i zgromiłem go spojrzeniem. —
Przeżyjemy to. Obiecuję pomóc ci ogarnąć twój stary pokój, jak
najszybciej, o ile nie będziesz chciał dalej ze mną spać. —
Uśmiechnął się drwiąco.
— Weź się... nieważne — powiedziałem i odeszłem od nich,
biorąc w ręce harpuny — A róbcie, co chcecie.
Już mi szczerze wisiało, co miało się stać. Cholera. A mogłem
nie sprzedawać tej sofy, chłopaki jednak mieli rację, ale nie
przyznałem tego na głos. Zamknąłem się w moim
pokoju i odłożyłem narzędzia. Nie zamierzałem w ogóle zwracać
uwagi na tego debila. Spowodował mi dostatecznie dużo kłopotów,
więc nie chciałem wchodzić mu w drogę, ale to on robił mi na
przekór. Mamrocząc przekleństwa pod nosem, rzuciłem się na łóżko
i wziąłem komórkę leżącą na stoliku obok. Słuchawki były już
do niej przypięte. Wcisnąłem je sobie w uszy i odtworzyłem
ulubioną playlistę, byleby nie słuchać potencjalnych
nieproszonych gości, którzy chcieliby wejść do pomieszczenia.
Zamknąłem oczy. Wcale nie byłem zmęczony, ale po prostu chciałem
odsapnąć. Znając siebie i tak wiedziałem, że nie zasnę
spokojnie w nocy, jeśli Tord będzie spał razem ze mną. Już na
samą myśl o tym, nie mogłem zdzierżyć.
Słuchałem tak i rozmyślałem nad moim pechem życiowym, aż nie
zaczęła mnie swędzieć noga, która zwisała z boku łóżka.
Machnąłem nią, myśląc, że to przez łażącą po niej muchę,
ale mrowienie powróciło. Moja dłoń już zaczęła drapać
podrażnione miejsce, kiedy poczułem, jak coś ją łapie.
— Co się... — otworzyłem oczy i oślepiła mnie nagła
światłość. Mogłem wcześniej zaciągnąć rolety.
— Nie śpij — usłyszałem.
— Nie mów mi, co mam robić — ostrzegłem Torda, który stał
nade mną i szczerzył te swoje zęby. Co to kurde było? Reklama
pasty do zębów, że się tak wykrzywiał.
— Oj tam, nie bądź taki. Chociaż... w sumie to możesz spać.
Jeszcze oboje nie wiemy, co będzie się działo tej nocy.
Spojrzałem na niego i starałem się dojrzeć śladów porażenia
mózgowego lub ewentualnie całkowity jego brak. Niestety nic takiego
nie dojrzałem. Zamiast tego w oczy raziła mnie biel uzębienia
chłopaka wprost z reklamy jakiejś pasty. Jego szare oczy
przewiercały mnie i nie czułem się z tym dobrze, no ale kto by się
czuł? Chyba tylko jakiś masochista, a ja tych skłonności u siebie
nie widziałem lub nie dopuszczałem, aby ujrzały światło dzienne.
Koleś z całą siłą zwalił swoje cielsko na moje łóżko i
bezczelnie się ze mnie wyśmiewał. Zdjął w końcu bluzę. Miał
pod nią zwykłą białą koszulkę. Dziwnie było się na niego
patrzeć w takim wydaniu. Ta czerwona bluza była jego atrybutem, nie
rozstawał się z nią nigdy w życiu.
— Co się tak patrzysz? — spytał, przewracając się w moją
stronę. Był odrobinę wyższy ode mnie, więc jego stopy prawie
przekraczały granicę łóżka.
— Po to mam oczy. — Mruknąłem pod nosem, mając nadzieję, że
ten idiota nie będzie wnikał w moją odpowiedź. Jeszcze by ją
inaczej odebrał. Brunet jednak nic nie powiedział, ale w milczeniu
przyglądał się mi. No cóż, nie potrzebowałem takiej uwagi. Dużo
lepiej czułem się z boku, jako obserwator niż jako obiekt tejże
czynności. Właśnie takie życie miały rybki w akwarium. — Czemu
tu przyszedłeś? — spytałem, żeby przerwać ciszę.
— Tak sobie, wiesz, jak to jest. Wracam na stare śmieci, ale mimo
wszystko na nowo muszę się przyzwyczaić do tego pokoju.
— Przesadzasz. I możesz sobie poczekać z tym przyzwyczajaniem,
dopóki nie będę już na ciebie skazany.
Chłopak roześmiał się perliście. Musiałem w tamtym momencie
zrobić głupią minę, ale to był naprawdę ładny dźwięk, nie
żebym przyznał to na głos.
— Skoro tak twierdzisz. Ale nie mów hop, zanim nie skoczysz, może
ci się to spodoba.
— Ugh, nawet tak nie żartuj. — Dźgnąłem go pod samo żebro,
aby zadać mu najwięcej bólu. Ten skulił się, ale nadal nie
zszedł z wyra. Ba! Zajął jeszcze więcej miejsca, naruszając moją
przestrzeń. No cóż, mogłem sam wstać, ale zrobienie czegoś
takiego wiązałoby się z oddaniem Tordowi tego wszystkiego. No nie
mogłem do tego doprowadzić.
— Idź stąd — oznajmiłem, tracąc powoli cierpliwość. Mimo
wszystko posiadałem jej dość dużo, ale przy tym chłopaku jej
pokłady kurczyły się w zastraszającym tempie. On tylko przewrócił
oczyma i zignorował moje słowa, zakładając za głowę obie ręce.
Ten widok musiał być ciekawy. Ja trzymający się jednej strony
łóżka, a Tord rozwalony na drugiej, a między nami niewidzialna
przegroda.
Nie wiedziałem jak przemówić mu do rozsądku, więc znowu
założyłem słuchawki, stwierdzając, że może najskuteczniejszą
bronią będzie ignorowanie problemu. Myliłem się, chociaż w
tamtej chwili o tym nie wiedziałem. Odliczanie do pierwszej kry,
otaczającej całą górę lodową właśnie się zaczynało.
*
Tamtego wieczoru siedziałem jak na szpilkach. To drażniące
oczekiwanie i stres mrowiło, szczypało i kuło. Zjadłem kolację
razem z chłopakami. Obecność Torda sprawiła, że życie, a
przynajmniej moje życie stało się znowu pasmem kolejnych pechowych
wypadków. A to mi zabrakło płatków, ktoś wypił mój sok, który
specjalnie dla siebie kupiłem. No przepraszam, ślepy nie byłem,
oczy posiadałem i nadal posiadam. Doskonale wiedziałem, że to Tord
mi wszystko podjada. Nie znałem jedynie jego modus operandi, chociaż
mogło być to po prostu zwykłe dokuczanie. Dlatego też moja
kolacja składała się z kanapki z serem. Biedota się cieszyła.
Byłem dość markotny, milczałem, będąc cały czas zazdrosnym. No
cóż, co się dziwić. Troje to już tłok, a co dopiero czwórka?
To horda. Któryś z nas był na doczepkę i kiedy Tord pojawiał się
w moim życiu, to właśnie ja się tak czułem. Tord zawsze stawiał
sobie za cel podręczenie mnie, walczenie o zainteresowanie Edda. Ba!
Kiedy tak siedziałem z pozostałą trójką przy stole, widząc, jak
Edd śmieje się z kawałów bruneta, krew mnie zalewała.
Przypominałem sobie naszą konkurencję o przyjaźń, która
ostatecznie skończyła się, jak się skończyła. Nie chciałem się
tym dodatkowo dobijać. Dzielenie pokoju wraz z Tordem było czymś o
wiele gorszym.
Jak tylko skończyliśmy jeść, jak to zwykle bywa po posiłku,
byliśmy zmęczeni. Obejrzeliśmy jeszcze wspólnie jakąś komedię,
a ja i tak obserwowałem Torda, który zachowywał się tak, jakby
tego wcale nie zauważył. Może i tak było, może nie. Ja sam nie
czułem jego spojrzenia na sobie.
Przed zakończeniem filmu, miałem już dosyć całej tej farsy. Nic
nie mówiąc, poszedłem do pokoju. Przeszła mi przez głowę myśl,
aby się zabarykadować, ale wiedziałem, że to zbyt durny pomysł,
a poza tym chłopacy znaleźliby i na to sposób.
Z racji, że było lato, a więc i wysokie temperatury teoretycznie
nie zakładałem nigdy piżamy, a przynajmniej nie całej, ponieważ
zwykle pozbywałem się koszulki. Teraz jednak głupio było mi
paradować na wpół roznegliżowanym w jednym pokoju z Tordem. No
okej, można było powiedzieć, że w końcu obaj byliśmy chłopakami
i wiedzieliśmy wszystko o naszej anatomii, ale... No cóż. W grę
wchodził mój „mroczny” sekret, jak go lubiłem nazywać. Nawet
wyjawienie go ot tak po prostu, było dla mnie nie lada wyczynem.
Wiedziało o nim... nawet sam nie wiem ile osób. Pewnie policzyłbym
ich na palcach jednej ręki. A za nic w świecie nie chciałem, aby
ta informacja wydostała się poza grono tych osób, a noc spędzona
z Tordem, mogłaby to wszystko zmienić. W ogóle, jak to brzmiało?
Ubrany w tę piżamę, otworzyłem szeroko okno, aby wpuścić do
pokoju trochę świeżego powietrza. Całe szczęście, że nie było
duszno, tylko po prostu gorąco. Najwyżej w nocy do pomieszczenia
wpadłyby komary. Przy odrobinie szczęścia miały pokąsać
Larssona.
Oczy mi zaczęły szczypać, ale chciałem jeszcze trochę posłuchać
ulubionych piosenek z playlisty, że dzielnie opanowałem atak
senności. Chciałem się wymęczyć i po prostu paść.
Niestety długo tak nie poleżałem w spokoju. Nie minęło może
więcej niż piętnaście minut, a drzwi do mojej pustelni otworzyły
się. Zgromiłem spojrzeniem postać stojącą w przejściu. Tord
jednak nic sobie z tego nie robił. Uśmiechnięty i jakby zadowolony
zamknął drzwi, nucąc coś pod nosem, co słyszałem nawet przez
słuchawki. No cóż, jak na moje zdanie zachowywał się co najmniej
podejrzanie, ale Larsson to Larsson. Był całkiem inny, na dobrą
sprawę mogłem nazwać nas swoimi przeciwieństwami. Obserwowałem
uważnie bruneta, ale tak by nie zostać zauważonym. Bo to nie tak,
że patrzyłem na niego jakoś napastliwie, czy coś w tym rodzaju.
Ja po prostu śledziłem poczynania wroga.
Po pewnym czasie miałem dosyć tego wszystkiego i postanowiłem iść
spać. Całkowicie olałem Torda, nie mówiąc mu nawet dobranoc.
Obróciłem się na drugą stronę i próbowałem zasnąć, ale sen
tak łatwo nie nadchodził. Samochody przejeżdżające za oknem
nawet mi nie przeszkadzały, tak samo, jak ich światła, które
tańczyły na ścianie naprzeciwko okna. Najbardziej irytującym
dźwiękiem okazał się oddech Larssona. Był głośny, powolny,
wybijający mnie z własnego rytmu. Zacisnąłem jedynie mocniej zęby
i naciągnąłem na siebie kołdrę i poduszkę. Co za okrutny
przypadek mizofonii. Przytłumienie tego masą materiału zdziałało
cuda. Ogarnęła mnie błogosławiona cisza. Teraz wisiało mi
wszystko. Tord mógł umierać na tym swoim materacu, przywleczonym
wcześniej przez Edda do mojego pokoju.
Nie wiedząc, kiedy zasnąłem, ale jak już wcześniej wspominałem,
był to początek końca.
*
Budziłem się dość powoli. Było mi ciepło i miękko, a poza tym
nie planowałem nic specjalnego na ten dzień. Nie chciałem wstawać,
ba! Nawet poruszyć się, jednak ścierpła mi ręka. Starając się
nią manewrować, coś stanęło mi na przeszkodzie. Przez opary
senności powoli zaczęły do mnie napływać sygnały z otoczenia.
Przez ten cały fort miękkości docierała do mnie pewna twardość.
Coś mnie oplatało, ale nie dusiło. Moja mięśnie stężały, a ja
sam starałem się odwrócić w kierunku tego bodźca, co niestety mi
się nie udało. Łatwo udało mi się skapować, co się mogło
zdarzyć, a potwierdzało to zerknięcie kątem oka, na postać
znajdującą się za mną. Przyklejały się do mnie ręce Torda.
Wydałem z siebie ni to prychnięcie, ni to krzyk i zacząłem się
wierzgać.
— Cholera jasna! — krzyknąłem. Moje nogi zaczęły wykonywać
nieskoordynowane ruchy, starając się kopnąć Larssona i zrzucić z
siebie jego kończyny. Tord po prostu przykleił się do mnie jak
glonojad do szyby akwarium.
Kiedy wreszcie się uwolniłem, obrzuciłem ciało chłopaka
morderczym spojrzeniem. Jakim cudem on się jeszcze nie obudził? To
nie było naturalne. Nikt nie mógł mieć tak twardego snu.
Szturchnąłem go najmocniej, jak umiałem, przez co głowa leżąca
na poduszce, przesunęła się niżej. Tord potarł policzkiem o kant
poduszki i zmarszczył nos. Nieświadomy niczego zaczął się owijać
kołdrą. Postanowiłem jeszcze raz go dźgnąć, tym razem coś to
zdziałało, ponieważ Tord na chwilę otworzył oczy, aby za chwilę
znowu je zamknąć.
— Ej ty! Wynoś się z mojego łóżka!
— Jezu, ciszej trochę. Która jest godzina? — Tord przetarł
leniwie oczy dłonią i poczochrał sobie włosy, które i tak były
jednym wielkim bałaganem. Taki rozespany wyglądał nawet spokojnie
i gdyby nie zaistniały fakt, może byłbym skłonny być dla niego
mniej opryskliwy.
— Co. Ty. Tu. Robisz. — Wycedziłem. Larsson chyba zaczął
ogarniać, o co chodzi, bo na jego twarzy pojawił się
charakterystyczny uśmieszek. Spojrzał po sobie i zrzucił z siebie
kołdrę, aby leżała mu w nogach.
— Jak widać, leżę, a wcześniej spałem — odparł normalnym
tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz. No jakby nie
patrzeć nią była, ale liczyłem na jakieś słowa wyjaśnienia, a
nie zwykłe bawienie się w kotka i myszkę. Odliczyłem w myślach
do dziesięciu, aby się względne uspokoić.
— A nie mogłeś tego robić na swoim materacu?
— Niewygodny. Twoje łóżko jest miękkie. — Poklepał materac
powleczony kremowym prześcieradłem.
— To sobie kupisz identyczne — mruknąłem. — Nie rób tak,
inaczej następnym razem obudzisz się na środku jeziora.
— Czyli już planujesz kolejny raz? — zapytał, szczerząc się w
moją stronę.
— TOORD! — krzyknąłem, a chłopak na moich oczach śmignął
przez całą długość pokoju, śmiejąc się jak opętaniec. —
Szykuj grób!
On jednak nich nie zrobił sobie z moich słów. Wręcz przeciwnie,
reagował a wszystko, co robiłem ze zdwojoną siłą. Docinał,
szturchał, dręczył, ale nie tak otwarcie przy reszcie chłopaków.
Nie, on był na to zbyt cwany. Czekał tylko na chwilę, kiedy
będziemy sami i dopiero wtedy rozpoczynał walkę, która jednak
była dość wyrównana, ponieważ odwdzięczałem się pięknym za
nadobne. Na każdy komentarz kierowany w moją stronę, odpowiadałem
bardziej zajadłym. Nic nie mogłem poradzić, że jad płynął w
moich żyłach i czasami przejmował nade mną kontrolę.
Byłem tylko prostym człowiekiem.
Nie zamierzałem tak po prostu zgodzić się na obecność Torda,
więc czekałem, aż zniknie z moich oczu i poszedłem porozmawiać z
Eddem. Chłopak zajmował się rozmontowywaniem jakiegoś bliżej
nieznanego mi ustrojstwa. Całe jego biurko było zasłanie dziwnymi
rzeczami. Zapukałem delikatnie do drzwi, chociaż były otwarte na
oścież, ponieważ jako jedyny w tym domu wiedziałem, co to znaczy
kultura.
Odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął się, kiwając ręką,
abym wszedł.
— Co tam?
Postanowiłem nie owijać w bawełnę i przejść do sedna rozmowy.
Usiadłem obok niego i wbiłem w niego wzrok.
— Czemu mnie tak karzesz?
Edd zmarszczył brwi, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi. Przerwał
swoją robotę, chociaż w dłoni nadal trzymał jakąś małą
uszczelkę, którą przewracał między palcami.
— Tom, naprawdę staram się ciebie zrozumieć, ale nie potrafię.
Tord tylko się droczy, powinieneś puścić jego słowa pomimo uszu.
— Wytłumaczył mi, jakbym sam o tym dobrze nie wiedział.
Westchnąłem cicho i wzruszyłem ramionami na znak bezradności.
— Ty nie rozumiesz mnie, a ja ciebie. Po prostu nie każ mi z nim
spać. Dam sobie głowę uciąć, że ten materac zmieści się do
salonu, a jak nie to może spać na dworze, jest w końcu lato.
— No wiesz ty co — pokręcił głową z dezaprobatą. — Po
pierwsze: dokładnie wszystko zmierzyłem, materac się nie mieści;
po drugie: w nocy zawsze jest chłodniej, jeszcze zachoruje, a takim
gnojem nie jesteś, stary.
Poklepał mnie po ramieniu w geście pocieszenia.
— Szybko posprzątamy twój dawny pokój. Pytanie brzmi: czy chcesz
do niego wrócić, czy nie?
— Wolę zostać w tym, w którym jestem. Przyzwyczaiłem się —
odpowiedziałem, nadal niezbyt przekonany co do tego wszystkiego. —
Pośpieszmy się jedynie, bo nie wytrzymam z nim długo.
Edd jedynie się uśmiechnął od ucha do ucha.
— Po prostu powiedz, że to nie o to w tym wszystkim chodzi.
Och, doskonale wiedziałem, do czego pije szatyn. Do tego
najmroczniejszego zakątka mojej duszy, a może wręcz przeciwnie...
Do najbardziej tęczowego kąta.
— Ty weź się lecz na nogi, bo na głowę to już zdecydowanie za
późno — warknąłem. Czasami nadal zadawałem sobie pytanie,
dlaczego powiedziałem temu chłopakowi, o tym, że jestem gejem. No
cóż, zachciało mi się być uczciwym. Nie każdy chciałby
mieszkać pod jednym dachem z homoseksualistą. Plusem było to, że
wiedział o tym tylko Edd jako główny najemca. To on stworzył całą
naszą grupę, więc miał prawo poznać ten fakt z mojego życia.
Mimo wszystko nie powinien jednak wykorzystywać tej wiadomości i
insynuować mi czegoś takiego. Zresztą sam nie rozpowiadałem o
tym, bo moim marzeniem nie był comming out.
— Oj, Tom. Żartowałem tylko, wyluzuj — zaśmiał się, ale po
chwili umilkł. — No ale racja, to nie jest temat do śmiechu. Po
prostu wiesz, jaki jest Tord. Lubi zaczepiać i być w centrum uwagi.
To było trafnie spostrzeżenie, musiałem to przyznać.
Korzystając z chwili ciszy, pozwoliłem sobie rozejrzeć się po
pokoju Gould. Był całkiem ładnie urządzony, ale w zupełnie nie w
moich klimatach. Na ścianach królował pomarańcz, całość była
urządzona w swojskim klimacie. Edd wszędzie porozwieszał zdjęcia
i pamiątki, które nie zmieściły się na korytarzach. Nie
wiedziałbym, jak znaleźć coś w tym pozornym chaosie.
— No, ale jak tak o tym mówimy, to może właśnie Tord coś... —
zaczął mówić Edd, ale uniosłem rękę, by przerwać mu
wypowiedź.
— Daj spokój. Jeszcze dwa dni. Potem możesz szykować dla mnie
grób, znasz moje wymiary.
Podniosłem się z fotela, który stał w kącie pokoju. Był bardzo
wygodny i w myślach zanotowałem sobie, że chętnie go kiedyś
sobie pożyczę, gdy tylko Edda nie będzie w pobliżu.
Tom chyba sobie odpuścił, bo nie dokończył tego, co miał zamiar
powiedzieć. Chyba zrozumiał, że cokolwiek już miał do
powiedzenia, ja już nie miałem do tego cierpliwości, a
przynajmniej jej większych pokładów. Ale nadal się nie poddałem,
po prostu dałem sobie na wstrzymanie, tak jak zasugerował Gould.
Przez resztę dnia zajmowałem się moim starym pokojem. Nikomu chyba
nie uśmiechało się mi pomagać, a przynajmniej na razie. Znałem
chłopaków i doskonale wiedziałem, że zbiorą się do kupy dopiero
pod wieczór albo z samego rana, kiedy to ja już będę wypompowany
z sił.
Powoli wynosiłem zbędne rzeczy, których przez cały ten czas
uzbierało się dość dużo. Pochodzenia niektórych nie próbowałem
nawet dociekać, wydawały się zbyt egzotyczne, jak na malownicze
okolice Stanów Zjednocznych.
Ba! Wydawało mi się, że gdzieś w kącie widziałem jakieś
terrarium, ale nie przypominałem sobie, aby któryś z nas miał
kiedyś zwierzę wymagające tego typu pomieszczenia.
Takie sprzątanie pomagało nie skupiać się na niczym konkretnym.
Myśli swobodnie dryfowały i przepywały. Nuciłem sobie pod nosem
jedną z moich ulubionych piosenek i pakowałem rzeczy do worków,
kiedy to nagle uświadomiłem sobie, na jaki tor wskoczyły moje
myśli. Zastanawiałem się nad słowami, które wypowiedział Edd.
To prawda, moja reakcja nie była zbyt entuzjastyczna. Nie
przepadałem za Tordem, chociaż ten lgnął do mnie i drażnił się
ze mną, kiedy tylko mógł. Gdyby cała ta sytuacja była odwrócona
o sto osiemdziesiąt stopni, mógłbym to nazwać po prostu...
chamskim podrywem. Brr, sama myśl, że Larsson, akurat on ze
wszystkich mężczyzn na świecie miałby się do mnie podwalać,
była przerażająca.
A potem wszystko wyrwało się spod mojej kontroli.
Mój mózg lubił mi robić numery i do tego naprawdę nie na
miejscu, zupełnie jakby wcale nie był mój, bo jakim cudem kawałek
mojego organizmu obracał się przeciwko mnie? Nie wiedziałem.
Bo jakby nie patrzeć, to Tord nie był jakimś paszczurem, prawda?
Miał całkiem interesującą i przyjemną twarz, o ile nie otwierał
ust i zaczynał sączyć z nich tych swoich „żarcików”. Nie
miał jakiejś typowej norweskiej urody ani jakichś
charakterystycznych znamion lub blizn. Był całkowicie zwyczajny,
ale jednak miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że bywał w
centrum uwagi, co już wcześniej zauważałem.
Ale przyznać coś takiego samemu sobie było rzeczą przerażającą.
Oj tak, zdecydowanie. Brakowało jedynie tego, abym usiadł gdzieś w
kącie i zaczął użalać się nad tym, że zauważyłem, no jakby
nie patrzeć, atrakcyjność mojej antypatii. Takie rzeczy nie działy
się w normalnym świecie. To była dziedzina filmów, książek i
ewentualnie komiksów. Oraz później działalności fanowskiej.
No ale, nie chciałem tak zostawiać tej sprawy. Przecież to wcale
nic nie znaczyło, prawda? Nawet jeżeli istniała taka opcja, że
Tord rzeczywiście mi się podobał, nie było jednoznaczne z tym że
rzucę się na niego jak na kawał mięsa. Ugh, ta wizja nie była
zbytnio przyjemna. Życie mnie nie kochało, to był jedyny wniosek z
tego całego galimatiasu.
Skończyłem sprzątanie na tyle, na ile miałem siły. Pozostało
naprawdę niewiele, więc optymistyczny promyk przedarł się przez
tę całą pesymistyczną mgłę, która zaległa wokół mnie.
No tak, ale, jak się miałem zachowywać? Unikać Torda, tak samo,
jak wcześniej? To była dobra opcja, ale na dłuższą metę raczej
nic by nie zdziałała. W końcu nadal z nim spałem.
W całym mieszkaniu było dość cicho, co było dość niepokojące.
Zawsze panował u nas chaos, do którego się przyzwyczaiłem.
Zacząłem szukać chłopaków. Mój stary pokój znajdował się na
samym końcu korytarza, więc logiczne było, że cała trójka,
skoro było tak spokojnie, musiała znajdować się gdzieś dalej.
Przeszedłem obok pokoju Matta, w którym jak zwykle panował
nieporządek, nieco dalej był mój pokój, a potem Edda. Minąłem
wiszące w korytarzu lustro i zobaczyłem siebie samego. Moja
niebieska bluza była nieco wymięta, a włosy nastroszone bardziej
niż zwykle. Wyglądałem na zamyślonego. Chłopaków nigdzie ich
nie było, ale będąc u wylotu korytarza, usłyszałem śmiech.
Dobiegał z salonu. Zaciekawiony poszedłem tam.
Nie chciałbym powiedzieć, że ten widok mnie nie zaskoczył, ale
jednak tak było. Widocznie któryś z chłopaków postanowił
wyciągnąć twistera i pograć, bo dokładnie na linii mojego
spojrzenia znajdował się tyłek Larssona i szczerząca się w moją
stronę twarz Edda, Matt był zgięty w pół, z lewą nogą
przerzuconą nad prawą ręką Goulda.
— Dołączysz? — spytał rudowłosy.
Potrząsnąłem głową i wycofałem się do korytarza.
— Może jednak sobie to daruję. — Odmówiłem.
— Ale Tom — jęknął Edd. — Bez ciebie to nie to samo.
No cóż, nie ryzykowałbym granie w twistera. A gra jest prawie jak
gra wstępna, a przypadkowo-nieprzypadkowe zetknięcia z Tordem
byłyby niewskazane. Ten jakby czytając mi w myślach, poruszył
swoimi nogami, co z kolei spowodowało ruch pośladków, a to
doprowadziło mnie prawie do utraty przytomności.
— Mi nie odmówisz, prawda Tom? — spytał Tord i chociaż nie
widziałem jego twarzy, wiedziałem, że ma na niej ten swój
uśmieszek.
No ja dziękuję bardzo.
Wiedziałem, kiedy się wycofać. Jeszcze miałem szansę ukryć ten
rumieniec, który pchał się na światło dzienne.
*
Przez resztę dnia nie wychodziłem z pokoju. Osiągnąłem
kulminacyjny stopień mojego zażenowania. Nikt normalny, kto nie ma
nic na sumieniu, nie uciekłby, bo tak trzeba było nazwać to, co
zrobiłem. Najchętniej chciałem zbudować fort z poduszek i kołdry
i schować się głęboko pod nim, ale prędzej czy później
zabrakłoby mi w nim powietrza i doskonale o tym wiedziałem.
Udawanie tego, ze mnie nie ma, było nawet proste. Zapasy słodyczy
miałem pod łóżkiem, a i znalazła się zbłąkana butelka wody.
Prowiant był, więc najważniejsze rzeczy były odhaczone.
Nawet się nie nudziłem, bo grałem w gierkę na telefonie, taki
byłem zaradny. Co prawda bateria kiedyś miała się rozładować,
ale do tamtej pory, miałem co robić.
Tak się wciągnąłem, że nie usłyszałem otwieranych drzwi,
dopiero kiedy materac ugiął się od czyimś ciężarem,
zorientowałem się, że nie jestem sam. Serce zabiło mi mocniej i
ścisnąłem w dłoniach materiał kołdry.
— Tom, wyłaź. Świat ciebie potrzebuje — usłyszałem głos
Torda.
— Nie.
— Nie na pierwsze, czy na drugie?
— Na oba.
Na chwilę oboje milczeliśmy. No jakby nie patrzeć zachowywałem
się dość dziecinnie i tylko ja znalem powód, dla którego to
robiłem.
Larsson poruszł się, przez co pociągnął za sobą mój schron.
Już po chwili zobaczyłem ściany pomieszczenia oraz bruneta
pochylającego się nade mną.
Tyle dobrego w tym wszystkim było, że przykryty pod taką masą
pierzyny miałem gorąco i rumieniec mogłem zwalić na karb
temperatury.
Chłopak dźgnął mnie pod żebrami, a ja zwinąłem się w kłębek.
— No to może inaczej — powiedział. Przyjrzałem mu się z
zaciekawieniem. Nie wiedziałem, o co mu chodzi.
— Hmm?
— Zawieszenie broni?
Zmarszczyłem brwi w zamyśleniu. Tak po prostu? Czy coś się stało?
— No nie patrz się tak na mnie — zaśmiał się. Oczy mu
podejrzanie błyszczały.
Namyślałem się przez dłuższą chwilę, by ostatecznie skinąć
głową. Larsson wyciągnął w moją stronę rękę, a ja trochę
się wahając, ująłem ją. Ten nieco przekornie pochylił się, tak
jakby chciał ją pocałować, tak jak robili to mężczyźni
kobietom w filmach z początków dwudziestego wieku, a ja jak
oparzony chciałem wyrwać ją z tego uścisku, jednak Tord trzymał
ją mocno.
— No uspokój się. Co robisz w piątek? Bo wiesz, Edd powiedział
mi coś ciekawego.
*
Stałem przy wyjściu jak jakiś dureń, czekając aż Tord raczy
ruszyć swoje dupsko. Naprawdę nie wiedziałem, co mnie pokusiło do
zgodzenia się na to wyjście. Ba! Jakby nie patrzeć, to wszystko
wina Edda, co mu powiedziałem jeszcze tego samego dnia.
— Hej, hej, nie patrz tak na mnie — powiedział Gould, który
siedział na fotelu, niby oglądając telewizję razem z Mattem, ale
tak naprawdę obydwoje obserwowali mnie.
— To twoja wina! — powiedziałem po raz kolejny. Jeszcze raz
wygładziłem koszulę, do której założenia zmusił mnie
rudowłosy. Stwierdził, że moja bluza jest niewyjściowa! Heretyzm.
Mimo wszystko i tak wyglądałem dobrze. Ładnemu we wszystkim
ładnie. Koszula była niebieska, a to był zdecydowanie mój kolor.
Pasował do głębokiego brązu, prawie czerni oczu, przynajmniej tak
twierdził Matt.
— Nieprawda. Po prostu Tord powiedział, że jest zainteresowany i
dlatego robił to wszystko — przyznał, przełączając
jednocześnie kanały.
Pokręciłem z niedowierzania głową. To nie był argument. Akurat
ten moment wybrał sobie Tord na przyjście. Wyglądał... dobrze.
Ciemnozielona koszula i dżinsy były dobrą kombinacją.
Zlustrowałem go spojrzeniem i kurczę, trochę się zdenerwowałem.
Dałem sobie mentalnego liścia, aby przywrócić się do równowagi.
Larsson uśmiechnął się promiennie i podszedł do mnie.
— To co, idziemy? — Kiwnął głową na drzwi. Skinąłem głową.
— Nie róbcie niczego, czego ja bym nie robił — krzyknął Edd.
— Edd! Żeby była jasność — tu skierowałem słowa do Torda —
to jedyne wyjście. Nie licz na więcej.
— Tak, tak — pokiwał głową, ale ja i tak wiedziałem, że miał
raczej inne zdanie na ten temat.
Wyszliśmy.
I tak jakby, znowu się myliłem. Randek było jeszcze kilka, a
potem... A potem chyba zapanowała tęcza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz