piątek, 11 sierpnia 2017

Kiedy nie mam racji

Fandom: Eddsworld
Pairing: TomTord
Uwagi: niekanoniczność

Dla Kingi
 Kiedy nie mam racji
Jeżeli miałbym powiedzieć, co świat o mnie myśli, stwierdziłbym, że mnie nienawidzi. Los rzucał mi kłody pod nogi i to raczej nigdy nie miało się zmienić, a przynajmniej na nic innego się nie zapowiadało. Ten dzień nie miał być inny, czułem to już w kościach, kiedy tylko zwlekłem się z łóżka.
Mimo że było ciepło, a może właśnie dlatego, miałem złe przeczucie. Chłopacy starali się to zrzucić na karb mojego sposobu bycia. Korzystając z tego całego dnia, gdzie ptaszki ćwierkały, słońce wypalało oczy, a wszystkich żarły komary, jakżeby inaczej Edd i Matt zdecydowali się zaciągnąć mnie na ryby. Nie było to najlepszym pomysłem. Szczerze powiedziawszy, wpadłbym na znacznie lepszy, gdyby mnie posłuchali. Granie w coś na konsoli, czy oglądanie norweskich seriali na laptopie było kuszącą wizją. Parnota wysysała ze mnie siły do życia, więc wolałem się poddać słodkiemu lenistwu. Mimo że poinformowałem chłopaków o takim stanie rzeczy, oni jak zwykle zbyli to.
— Będzie fajnie — mówili. No cóż, mylili się.
Jednakże będąc szczerym, kiedy już tak siedzieliśmy na łódce, to nawet było przyjemnie, szczególnie że to ja złowiłem cokolwiek, co było stworzeniem żywym. No i zaszalałem trochę z tym harpunem, przyznaję, ale jak trzeba coś robić, to tylko z grubej rury. Żadnych półśrodków! Co z tego, że drogo mnie kosztowała, ale kto w ogóle siadał na tej całej sofie, ja się pytam?
Wracając do domu, oczywiście nie mogli mi tego darować. Komentowali wszystko i słowo daję, że na pewno byli zazdrośni, ale jakoś potrafiłem żyć z tą myślą. Z tymi wszystkimi rybami z tyłu, na przyczepie fajnie się jechało. Typowy „męski” dzień. Relaksik.
Ba! Myślałem nawet, że to przeczucie było nic nie warte, może tylko coś mi się zdawało, a babą przecież nie byłem, żeby mieć jakieś trzecie oko, czy jakiś inny gadżet do przepowiadania przyszłości. No ale...
Kiedy już wróciliśmy do domu, jak zwykle poszliśmy porobić coś na własną rękę. Ja tymczasem starałem się chociaż trochę ogarnąć bajzel, jaki zrobiliśmy rano. W końcu mieszkanie razem z dwójką innych chłopaków nigdy nie było synonimem porządku, naprawdę raz na jakiś czas nawet ja nie chciałem patrzeć na cały ten syf.
Kuchnię mieliśmy całkiem w porządku. Dość ekstrawagancko urządzoną, ale w końcu to była nasza przestrzeń, więc co tam komu oceniać. Niebieskie ściany, dziwne pamiątki po naszych przygodach porozwieszane na każdym wolnym miejscu, rzeczy, które nie miały związku z kolejnymi. Całość tworzyła dziką mieszankę, która wbrew pozorom pasowała naszej trójce. W końcu byliśmy tylko chłopakami, którzy mają proste gusta. Sprzątnąłem rzeczy tylko powierzchownie, w końcu nie zależało mi na tym aż tak bardzo. Gdyby nadeszła potrzeba to po prostu zmusiłbym do roboty Edda i Matta, a nie robił wszystko sam. Byłoby to bezskuteczne, a i też bezcelowe, bo niecałe kilka godzin później i tak wszystko wróciłoby do stanu sprzed sprzątania.
Szczerze powiedziawszy, humor mi się poprawił. Nucąc pod nosem, postanowiłem odnieść swoje harpuny do pokoju, ponieważ nigdzie indziej nie dało się ich upchnąć, a też prowizorycznie wolałem je mieć pod ręką. W końcu Edd mógł chcieć sprzedać je tak samo, jak ja kanapę, a to byłoby najstraszniejszą rzeczą od czasów hiszpańskiej inkwizycji.
Już wchodziłem na górę, kiedy to zobaczyłem, jak ktoś zamierza wejść do mojego pokoju. Odłożyłem narzędzia na bok, biorąc zapobiegawczo jeden harpun, gdyby miałby to być psychol i zbliżyłem się do tajemniczej postaci.
Serce łomotało mi tak głośno, że byłem przez chwilę pewny, że słychać je na całym korytarzu.
— Kim ty do cholery jesteś? — spytałem dobitnie, wyciągając przed siebie swoją broń. Obcy zaśmiał się, a ja rozpoznałem ten dźwięk. Ciarki przeszły mi po plecach i wzmogłem uścisk na harpunie, kierując ostry czubek w kierunku Torda.
— Cześć Tom! — Wykrzyknął chłopak, odwracając się w moją stronę. Jego brązowe włosy ułożone w coś na kształt irokeza wręcz kuły w oczy, tak samo, jak rażąca swoim natężeniem kolorystycznym czerwona bluza.
Chyba właśnie przeżywałem zawał. Ba! Informacja, że to sam Tord była jeszcze gorsza, niż gdyby miał to być jakiś zwykły przestępca. Lepiej, żeby ktoś mi ukradł coś za kasę, niż przyjaciół. To właśnie to miałem do zarzucenia temu kretynowi. W dupie miałem jego zdanie o mnie, interesowało mnie ono najmniej, ale ubliżanie mi tylko dlatego, żeby oddalić mnie od Edda i Matta było czymś po prostu uwłaczającym. Mocniej zacisnąłem dłonie na tym harpunie tak bardzo, że aż mnie dłonie bolały, jednak to mnie nie powstrzymało.
— Co ty tu robisz? — rzuciłem.
Tord uśmiechnął się w ten swój specyficzny sposób, że aż poczułem ciarki na plecach.
Nagle tuż za mną pojawili się chłopacy. Uśmiechnęli się przyjaźnie i Edd praktycznie wyszedł przede mnie, aby uściskać tego nieproszonego gościa.
— Tord! — krzyknął. — Co ty tutaj robisz?
— Wracam — powiedział po prostu, a mnie zatkało. No jak on mógł wracać? Wyjechał, żeby wyjść na swoje, to nie mógł tak sobie postanowić, że chce znowu mieszkać z trzema innymi kolesiami, z czego jeden z nich; czyli ja, chciał go zamordować.
Na jego miejscu prędzej wolałbym trafić do więzienia, ale to tylko moje zdanie.
— Na długo? — dopytywał Edd, Matt w tym czasie patrzył na Torda z niezrozumieniem w oczach. Biedak miał problemy z pamięcią, ale coś chyba zaczęło mu świtać.
— Raczej na zawsze — zaśmiał się Tord.
No szczerze powiedziawszy, to nie wiem, czy ktokolwiek w życiu doprowadził mnie do głębszego szoku. No niby jak on miał wracać na stałe? Wyraziłem swoje wątpliwości na głos.
— Ale, że jak?
— To proste — wyjaśnił Edd. — Przecież może wrócić do swojego starego pokoju.
— Ale to jest teraz mój pokój, a do starego nie wrócę, bo sobie wymarzyłeś schowek.
Ten brązowowłosy idiota ożywił się, gdy tylko usłyszał te słowa.
— To teraz twój pokój? — zapytał, przeciągając spółgłoski. Spojrzałem na niego, ale nic nie powiedziałem, wyczekując tego, co miał do powiedzenia Edd.
— Tom, ale to chyba żaden problem, żebyście mieszkali razem? — zapytał. Był niezwykle podekscytowany tym, że będzie nas znowu czwórka. Już widziałem te błyski w oczach, pewnie już planował jakieś akcje, które doprowadzą nas do niejednych kłopotów. Dla mnie to okej nie miałem nic przeciwko temu, ale kurde, co takiego miał Tord, czego ja nie miałem? Jeżeli tylko zechcę, mogę być taką samą duszą towarzystwa jak on. Ja jestem jedynie społeczno selektywny. Nie bez powodu jakoś znalazłem wspólny język z Mattem i Eddem. Byli najlepszymi ludźmi, jakich spotkałem w swoim życiu i cieszę się z tego powodu. No ale wszystko ma swój koniec, więc i moja idylla się skończyła. Ale ja się szybko miałem nie poddać.
— No ty chyba sobie żartujesz — oznajmiłem dobitnie. Zdecydowanie Edda coś pogięło. Nie tak to sobie wyobrażałem. Torda powinienem od razu kopnąć w tyłek, kiedy tylko zorientowałem się, że on to on, a teraz to już po ptakach.
— Ja nie widzę problemu — Tord wzruszył ramionami, nadal nie ściągając z twarzy tego uśmieszku. — A jak z tobą, Tommy?
Czerwona lampka zapaliła się w mojej głowie. Nigdy mnie tak nie nazywał. Jego zwykłą odzywką był „stary, głupi Tom”, a nie jakieś głupie zdrobnienie, którego zresztą i tak nie lubiłem. Byłem Tomem, po prostu. Nawet rodzice, a nawet babcia, gdy jeszcze żyła tak na mnie nie wołali i dobrze się z tym czuję.
— Nie mów tak do mnie. Nie widzisz, jak skaczę z radości? — włożyłem w to zdanie odpowiednią ilość sarkazmu, tak aby nie było wątpliwości, że to właśnie był ten środek językowy. Nie bez powodu sarkazm był językiem ludzi inteligentnych, a ja się za takiego uważałem, chociaż inni mogli mieć o mnie zupełnie inne zdanie.
— Naprawdę? — spytał Matt, włączając się do rozmowy. Chciałem się pacnąć po głowie, ale cudem się powstrzymałem.
— Nie Matt, to sarkazm — powiedziałem łagodnie. Ten pokiwał głową, jakby to wszystko wyjaśniało.
— Idę do kuchni, nadal zostały mi kanapki — poinformował wszystkich, po czym się wycofał. Zostaliśmy we trójkę i milczeliśmy.
— Tom, proszę cię. — Edd spojrzał na mnie błagalnie. Ten to chciał nas wszystkich na nowo połączyć węzłem przyjaźni i braterstwa. — Przecież to nic wielkiego.
— To, czemu ty nie będziesz z nim spał?
— Przecież wiesz, że mam najmniejszy pokój, a nawet nie mów o Matcie, bo on chrapie jak zarzynany prosiak.
No cóż, nie mogłem się nie zgodzić z tymi argumentami, bo były jak najbardziej słuszne, ale to nadal nie sprawiało, że chciałem zmienić zdanie.
— No i co z tego. Wychodzi na to, że nie mamy miejsca — broniłem się.
— Tom — przeciągnął Tord i objął mnie ramieniem, a ja wyszarpnąłem się z tego uścisku i zgromiłem go spojrzeniem. — Przeżyjemy to. Obiecuję pomóc ci ogarnąć twój stary pokój, jak najszybciej, o ile nie będziesz chciał dalej ze mną spać. — Uśmiechnął się drwiąco.
— Weź się... nieważne — powiedziałem i odeszłem od nich, biorąc w ręce harpuny — A róbcie, co chcecie.
Już mi szczerze wisiało, co miało się stać. Cholera. A mogłem nie sprzedawać tej sofy, chłopaki jednak mieli rację, ale nie przyznałem tego na głos. Zamknąłem się w moim pokoju i odłożyłem narzędzia. Nie zamierzałem w ogóle zwracać uwagi na tego debila. Spowodował mi dostatecznie dużo kłopotów, więc nie chciałem wchodzić mu w drogę, ale to on robił mi na przekór. Mamrocząc przekleństwa pod nosem, rzuciłem się na łóżko i wziąłem komórkę leżącą na stoliku obok. Słuchawki były już do niej przypięte. Wcisnąłem je sobie w uszy i odtworzyłem ulubioną playlistę, byleby nie słuchać potencjalnych nieproszonych gości, którzy chcieliby wejść do pomieszczenia.
Zamknąłem oczy. Wcale nie byłem zmęczony, ale po prostu chciałem odsapnąć. Znając siebie i tak wiedziałem, że nie zasnę spokojnie w nocy, jeśli Tord będzie spał razem ze mną. Już na samą myśl o tym, nie mogłem zdzierżyć.
Słuchałem tak i rozmyślałem nad moim pechem życiowym, aż nie zaczęła mnie swędzieć noga, która zwisała z boku łóżka. Machnąłem nią, myśląc, że to przez łażącą po niej muchę, ale mrowienie powróciło. Moja dłoń już zaczęła drapać podrażnione miejsce, kiedy poczułem, jak coś ją łapie.
— Co się... — otworzyłem oczy i oślepiła mnie nagła światłość. Mogłem wcześniej zaciągnąć rolety.
— Nie śpij — usłyszałem.
— Nie mów mi, co mam robić — ostrzegłem Torda, który stał nade mną i szczerzył te swoje zęby. Co to kurde było? Reklama pasty do zębów, że się tak wykrzywiał.
— Oj tam, nie bądź taki. Chociaż... w sumie to możesz spać. Jeszcze oboje nie wiemy, co będzie się działo tej nocy.
Spojrzałem na niego i starałem się dojrzeć śladów porażenia mózgowego lub ewentualnie całkowity jego brak. Niestety nic takiego nie dojrzałem. Zamiast tego w oczy raziła mnie biel uzębienia chłopaka wprost z reklamy jakiejś pasty. Jego szare oczy przewiercały mnie i nie czułem się z tym dobrze, no ale kto by się czuł? Chyba tylko jakiś masochista, a ja tych skłonności u siebie nie widziałem lub nie dopuszczałem, aby ujrzały światło dzienne.
Koleś z całą siłą zwalił swoje cielsko na moje łóżko i bezczelnie się ze mnie wyśmiewał. Zdjął w końcu bluzę. Miał pod nią zwykłą białą koszulkę. Dziwnie było się na niego patrzeć w takim wydaniu. Ta czerwona bluza była jego atrybutem, nie rozstawał się z nią nigdy w życiu.
— Co się tak patrzysz? — spytał, przewracając się w moją stronę. Był odrobinę wyższy ode mnie, więc jego stopy prawie przekraczały granicę łóżka.
— Po to mam oczy. — Mruknąłem pod nosem, mając nadzieję, że ten idiota nie będzie wnikał w moją odpowiedź. Jeszcze by ją inaczej odebrał. Brunet jednak nic nie powiedział, ale w milczeniu przyglądał się mi. No cóż, nie potrzebowałem takiej uwagi. Dużo lepiej czułem się z boku, jako obserwator niż jako obiekt tejże czynności. Właśnie takie życie miały rybki w akwarium. — Czemu tu przyszedłeś? — spytałem, żeby przerwać ciszę.
— Tak sobie, wiesz, jak to jest. Wracam na stare śmieci, ale mimo wszystko na nowo muszę się przyzwyczaić do tego pokoju.
— Przesadzasz. I możesz sobie poczekać z tym przyzwyczajaniem, dopóki nie będę już na ciebie skazany.
Chłopak roześmiał się perliście. Musiałem w tamtym momencie zrobić głupią minę, ale to był naprawdę ładny dźwięk, nie żebym przyznał to na głos.
— Skoro tak twierdzisz. Ale nie mów hop, zanim nie skoczysz, może ci się to spodoba.
— Ugh, nawet tak nie żartuj. — Dźgnąłem go pod samo żebro, aby zadać mu najwięcej bólu. Ten skulił się, ale nadal nie zszedł z wyra. Ba! Zajął jeszcze więcej miejsca, naruszając moją przestrzeń. No cóż, mogłem sam wstać, ale zrobienie czegoś takiego wiązałoby się z oddaniem Tordowi tego wszystkiego. No nie mogłem do tego doprowadzić.
— Idź stąd — oznajmiłem, tracąc powoli cierpliwość. Mimo wszystko posiadałem jej dość dużo, ale przy tym chłopaku jej pokłady kurczyły się w zastraszającym tempie. On tylko przewrócił oczyma i zignorował moje słowa, zakładając za głowę obie ręce. Ten widok musiał być ciekawy. Ja trzymający się jednej strony łóżka, a Tord rozwalony na drugiej, a między nami niewidzialna przegroda.
Nie wiedziałem jak przemówić mu do rozsądku, więc znowu założyłem słuchawki, stwierdzając, że może najskuteczniejszą bronią będzie ignorowanie problemu. Myliłem się, chociaż w tamtej chwili o tym nie wiedziałem. Odliczanie do pierwszej kry, otaczającej całą górę lodową właśnie się zaczynało.
*
Tamtego wieczoru siedziałem jak na szpilkach. To drażniące oczekiwanie i stres mrowiło, szczypało i kuło. Zjadłem kolację razem z chłopakami. Obecność Torda sprawiła, że życie, a przynajmniej moje życie stało się znowu pasmem kolejnych pechowych wypadków. A to mi zabrakło płatków, ktoś wypił mój sok, który specjalnie dla siebie kupiłem. No przepraszam, ślepy nie byłem, oczy posiadałem i nadal posiadam. Doskonale wiedziałem, że to Tord mi wszystko podjada. Nie znałem jedynie jego modus operandi, chociaż mogło być to po prostu zwykłe dokuczanie. Dlatego też moja kolacja składała się z kanapki z serem. Biedota się cieszyła.
Byłem dość markotny, milczałem, będąc cały czas zazdrosnym. No cóż, co się dziwić. Troje to już tłok, a co dopiero czwórka? To horda. Któryś z nas był na doczepkę i kiedy Tord pojawiał się w moim życiu, to właśnie ja się tak czułem. Tord zawsze stawiał sobie za cel podręczenie mnie, walczenie o zainteresowanie Edda. Ba! Kiedy tak siedziałem z pozostałą trójką przy stole, widząc, jak Edd śmieje się z kawałów bruneta, krew mnie zalewała. Przypominałem sobie naszą konkurencję o przyjaźń, która ostatecznie skończyła się, jak się skończyła. Nie chciałem się tym dodatkowo dobijać. Dzielenie pokoju wraz z Tordem było czymś o wiele gorszym.
Jak tylko skończyliśmy jeść, jak to zwykle bywa po posiłku, byliśmy zmęczeni. Obejrzeliśmy jeszcze wspólnie jakąś komedię, a ja i tak obserwowałem Torda, który zachowywał się tak, jakby tego wcale nie zauważył. Może i tak było, może nie. Ja sam nie czułem jego spojrzenia na sobie.
Przed zakończeniem filmu, miałem już dosyć całej tej farsy. Nic nie mówiąc, poszedłem do pokoju. Przeszła mi przez głowę myśl, aby się zabarykadować, ale wiedziałem, że to zbyt durny pomysł, a poza tym chłopacy znaleźliby i na to sposób.
Z racji, że było lato, a więc i wysokie temperatury teoretycznie nie zakładałem nigdy piżamy, a przynajmniej nie całej, ponieważ zwykle pozbywałem się koszulki. Teraz jednak głupio było mi paradować na wpół roznegliżowanym w jednym pokoju z Tordem. No okej, można było powiedzieć, że w końcu obaj byliśmy chłopakami i wiedzieliśmy wszystko o naszej anatomii, ale... No cóż. W grę wchodził mój „mroczny” sekret, jak go lubiłem nazywać. Nawet wyjawienie go ot tak po prostu, było dla mnie nie lada wyczynem. Wiedziało o nim... nawet sam nie wiem ile osób. Pewnie policzyłbym ich na palcach jednej ręki. A za nic w świecie nie chciałem, aby ta informacja wydostała się poza grono tych osób, a noc spędzona z Tordem, mogłaby to wszystko zmienić. W ogóle, jak to brzmiało?
Ubrany w tę piżamę, otworzyłem szeroko okno, aby wpuścić do pokoju trochę świeżego powietrza. Całe szczęście, że nie było duszno, tylko po prostu gorąco. Najwyżej w nocy do pomieszczenia wpadłyby komary. Przy odrobinie szczęścia miały pokąsać Larssona.
Oczy mi zaczęły szczypać, ale chciałem jeszcze trochę posłuchać ulubionych piosenek z playlisty, że dzielnie opanowałem atak senności. Chciałem się wymęczyć i po prostu paść.
Niestety długo tak nie poleżałem w spokoju. Nie minęło może więcej niż piętnaście minut, a drzwi do mojej pustelni otworzyły się. Zgromiłem spojrzeniem postać stojącą w przejściu. Tord jednak nic sobie z tego nie robił. Uśmiechnięty i jakby zadowolony zamknął drzwi, nucąc coś pod nosem, co słyszałem nawet przez słuchawki. No cóż, jak na moje zdanie zachowywał się co najmniej podejrzanie, ale Larsson to Larsson. Był całkiem inny, na dobrą sprawę mogłem nazwać nas swoimi przeciwieństwami. Obserwowałem uważnie bruneta, ale tak by nie zostać zauważonym. Bo to nie tak, że patrzyłem na niego jakoś napastliwie, czy coś w tym rodzaju. Ja po prostu śledziłem poczynania wroga.
Po pewnym czasie miałem dosyć tego wszystkiego i postanowiłem iść spać. Całkowicie olałem Torda, nie mówiąc mu nawet dobranoc. Obróciłem się na drugą stronę i próbowałem zasnąć, ale sen tak łatwo nie nadchodził. Samochody przejeżdżające za oknem nawet mi nie przeszkadzały, tak samo, jak ich światła, które tańczyły na ścianie naprzeciwko okna. Najbardziej irytującym dźwiękiem okazał się oddech Larssona. Był głośny, powolny, wybijający mnie z własnego rytmu. Zacisnąłem jedynie mocniej zęby i naciągnąłem na siebie kołdrę i poduszkę. Co za okrutny przypadek mizofonii. Przytłumienie tego masą materiału zdziałało cuda. Ogarnęła mnie błogosławiona cisza. Teraz wisiało mi wszystko. Tord mógł umierać na tym swoim materacu, przywleczonym wcześniej przez Edda do mojego pokoju.
Nie wiedząc, kiedy zasnąłem, ale jak już wcześniej wspominałem, był to początek końca.
*
Budziłem się dość powoli. Było mi ciepło i miękko, a poza tym nie planowałem nic specjalnego na ten dzień. Nie chciałem wstawać, ba! Nawet poruszyć się, jednak ścierpła mi ręka. Starając się nią manewrować, coś stanęło mi na przeszkodzie. Przez opary senności powoli zaczęły do mnie napływać sygnały z otoczenia. Przez ten cały fort miękkości docierała do mnie pewna twardość. Coś mnie oplatało, ale nie dusiło. Moja mięśnie stężały, a ja sam starałem się odwrócić w kierunku tego bodźca, co niestety mi się nie udało. Łatwo udało mi się skapować, co się mogło zdarzyć, a potwierdzało to zerknięcie kątem oka, na postać znajdującą się za mną. Przyklejały się do mnie ręce Torda. Wydałem z siebie ni to prychnięcie, ni to krzyk i zacząłem się wierzgać.
— Cholera jasna! — krzyknąłem. Moje nogi zaczęły wykonywać nieskoordynowane ruchy, starając się kopnąć Larssona i zrzucić z siebie jego kończyny. Tord po prostu przykleił się do mnie jak glonojad do szyby akwarium.
Kiedy wreszcie się uwolniłem, obrzuciłem ciało chłopaka morderczym spojrzeniem. Jakim cudem on się jeszcze nie obudził? To nie było naturalne. Nikt nie mógł mieć tak twardego snu. Szturchnąłem go najmocniej, jak umiałem, przez co głowa leżąca na poduszce, przesunęła się niżej. Tord potarł policzkiem o kant poduszki i zmarszczył nos. Nieświadomy niczego zaczął się owijać kołdrą. Postanowiłem jeszcze raz go dźgnąć, tym razem coś to zdziałało, ponieważ Tord na chwilę otworzył oczy, aby za chwilę znowu je zamknąć.
— Ej ty! Wynoś się z mojego łóżka!
— Jezu, ciszej trochę. Która jest godzina? — Tord przetarł leniwie oczy dłonią i poczochrał sobie włosy, które i tak były jednym wielkim bałaganem. Taki rozespany wyglądał nawet spokojnie i gdyby nie zaistniały fakt, może byłbym skłonny być dla niego mniej opryskliwy.
— Co. Ty. Tu. Robisz. — Wycedziłem. Larsson chyba zaczął ogarniać, o co chodzi, bo na jego twarzy pojawił się charakterystyczny uśmieszek. Spojrzał po sobie i zrzucił z siebie kołdrę, aby leżała mu w nogach.
— Jak widać, leżę, a wcześniej spałem — odparł normalnym tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz. No jakby nie patrzeć nią była, ale liczyłem na jakieś słowa wyjaśnienia, a nie zwykłe bawienie się w kotka i myszkę. Odliczyłem w myślach do dziesięciu, aby się względne uspokoić.
— A nie mogłeś tego robić na swoim materacu?
— Niewygodny. Twoje łóżko jest miękkie. — Poklepał materac powleczony kremowym prześcieradłem.
— To sobie kupisz identyczne — mruknąłem. — Nie rób tak, inaczej następnym razem obudzisz się na środku jeziora.
— Czyli już planujesz kolejny raz? — zapytał, szczerząc się w moją stronę.
— TOORD! — krzyknąłem, a chłopak na moich oczach śmignął przez całą długość pokoju, śmiejąc się jak opętaniec. — Szykuj grób!
On jednak nich nie zrobił sobie z moich słów. Wręcz przeciwnie, reagował a wszystko, co robiłem ze zdwojoną siłą. Docinał, szturchał, dręczył, ale nie tak otwarcie przy reszcie chłopaków. Nie, on był na to zbyt cwany. Czekał tylko na chwilę, kiedy będziemy sami i dopiero wtedy rozpoczynał walkę, która jednak była dość wyrównana, ponieważ odwdzięczałem się pięknym za nadobne. Na każdy komentarz kierowany w moją stronę, odpowiadałem bardziej zajadłym. Nic nie mogłem poradzić, że jad płynął w moich żyłach i czasami przejmował nade mną kontrolę.
Byłem tylko prostym człowiekiem.
Nie zamierzałem tak po prostu zgodzić się na obecność Torda, więc czekałem, aż zniknie z moich oczu i poszedłem porozmawiać z Eddem. Chłopak zajmował się rozmontowywaniem jakiegoś bliżej nieznanego mi ustrojstwa. Całe jego biurko było zasłanie dziwnymi rzeczami. Zapukałem delikatnie do drzwi, chociaż były otwarte na oścież, ponieważ jako jedyny w tym domu wiedziałem, co to znaczy kultura.
Odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął się, kiwając ręką, abym wszedł.
— Co tam?
Postanowiłem nie owijać w bawełnę i przejść do sedna rozmowy. Usiadłem obok niego i wbiłem w niego wzrok.
— Czemu mnie tak karzesz?
Edd zmarszczył brwi, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi. Przerwał swoją robotę, chociaż w dłoni nadal trzymał jakąś małą uszczelkę, którą przewracał między palcami.
— Tom, naprawdę staram się ciebie zrozumieć, ale nie potrafię. Tord tylko się droczy, powinieneś puścić jego słowa pomimo uszu. — Wytłumaczył mi, jakbym sam o tym dobrze nie wiedział.
Westchnąłem cicho i wzruszyłem ramionami na znak bezradności.
— Ty nie rozumiesz mnie, a ja ciebie. Po prostu nie każ mi z nim spać. Dam sobie głowę uciąć, że ten materac zmieści się do salonu, a jak nie to może spać na dworze, jest w końcu lato.
— No wiesz ty co — pokręcił głową z dezaprobatą. — Po pierwsze: dokładnie wszystko zmierzyłem, materac się nie mieści; po drugie: w nocy zawsze jest chłodniej, jeszcze zachoruje, a takim gnojem nie jesteś, stary.
Poklepał mnie po ramieniu w geście pocieszenia.
— Szybko posprzątamy twój dawny pokój. Pytanie brzmi: czy chcesz do niego wrócić, czy nie?
— Wolę zostać w tym, w którym jestem. Przyzwyczaiłem się — odpowiedziałem, nadal niezbyt przekonany co do tego wszystkiego. — Pośpieszmy się jedynie, bo nie wytrzymam z nim długo.
Edd jedynie się uśmiechnął od ucha do ucha.
— Po prostu powiedz, że to nie o to w tym wszystkim chodzi.
Och, doskonale wiedziałem, do czego pije szatyn. Do tego najmroczniejszego zakątka mojej duszy, a może wręcz przeciwnie... Do najbardziej tęczowego kąta.
— Ty weź się lecz na nogi, bo na głowę to już zdecydowanie za późno — warknąłem. Czasami nadal zadawałem sobie pytanie, dlaczego powiedziałem temu chłopakowi, o tym, że jestem gejem. No cóż, zachciało mi się być uczciwym. Nie każdy chciałby mieszkać pod jednym dachem z homoseksualistą. Plusem było to, że wiedział o tym tylko Edd jako główny najemca. To on stworzył całą naszą grupę, więc miał prawo poznać ten fakt z mojego życia. Mimo wszystko nie powinien jednak wykorzystywać tej wiadomości i insynuować mi czegoś takiego. Zresztą sam nie rozpowiadałem o tym, bo moim marzeniem nie był comming out.
— Oj, Tom. Żartowałem tylko, wyluzuj — zaśmiał się, ale po chwili umilkł. — No ale racja, to nie jest temat do śmiechu. Po prostu wiesz, jaki jest Tord. Lubi zaczepiać i być w centrum uwagi.
To było trafnie spostrzeżenie, musiałem to przyznać.
Korzystając z chwili ciszy, pozwoliłem sobie rozejrzeć się po pokoju Gould. Był całkiem ładnie urządzony, ale w zupełnie nie w moich klimatach. Na ścianach królował pomarańcz, całość była urządzona w swojskim klimacie. Edd wszędzie porozwieszał zdjęcia i pamiątki, które nie zmieściły się na korytarzach. Nie wiedziałbym, jak znaleźć coś w tym pozornym chaosie.
— No, ale jak tak o tym mówimy, to może właśnie Tord coś... — zaczął mówić Edd, ale uniosłem rękę, by przerwać mu wypowiedź.
— Daj spokój. Jeszcze dwa dni. Potem możesz szykować dla mnie grób, znasz moje wymiary.
Podniosłem się z fotela, który stał w kącie pokoju. Był bardzo wygodny i w myślach zanotowałem sobie, że chętnie go kiedyś sobie pożyczę, gdy tylko Edda nie będzie w pobliżu.
Tom chyba sobie odpuścił, bo nie dokończył tego, co miał zamiar powiedzieć. Chyba zrozumiał, że cokolwiek już miał do powiedzenia, ja już nie miałem do tego cierpliwości, a przynajmniej jej większych pokładów. Ale nadal się nie poddałem, po prostu dałem sobie na wstrzymanie, tak jak zasugerował Gould.
Przez resztę dnia zajmowałem się moim starym pokojem. Nikomu chyba nie uśmiechało się mi pomagać, a przynajmniej na razie. Znałem chłopaków i doskonale wiedziałem, że zbiorą się do kupy dopiero pod wieczór albo z samego rana, kiedy to ja już będę wypompowany z sił.
Powoli wynosiłem zbędne rzeczy, których przez cały ten czas uzbierało się dość dużo. Pochodzenia niektórych nie próbowałem nawet dociekać, wydawały się zbyt egzotyczne, jak na malownicze okolice Stanów Zjednocznych.
Ba! Wydawało mi się, że gdzieś w kącie widziałem jakieś terrarium, ale nie przypominałem sobie, aby któryś z nas miał kiedyś zwierzę wymagające tego typu pomieszczenia.
Takie sprzątanie pomagało nie skupiać się na niczym konkretnym. Myśli swobodnie dryfowały i przepywały. Nuciłem sobie pod nosem jedną z moich ulubionych piosenek i pakowałem rzeczy do worków, kiedy to nagle uświadomiłem sobie, na jaki tor wskoczyły moje myśli. Zastanawiałem się nad słowami, które wypowiedział Edd.
To prawda, moja reakcja nie była zbyt entuzjastyczna. Nie przepadałem za Tordem, chociaż ten lgnął do mnie i drażnił się ze mną, kiedy tylko mógł. Gdyby cała ta sytuacja była odwrócona o sto osiemdziesiąt stopni, mógłbym to nazwać po prostu... chamskim podrywem. Brr, sama myśl, że Larsson, akurat on ze wszystkich mężczyzn na świecie miałby się do mnie podwalać, była przerażająca.
A potem wszystko wyrwało się spod mojej kontroli.
Mój mózg lubił mi robić numery i do tego naprawdę nie na miejscu, zupełnie jakby wcale nie był mój, bo jakim cudem kawałek mojego organizmu obracał się przeciwko mnie? Nie wiedziałem.
Bo jakby nie patrzeć, to Tord nie był jakimś paszczurem, prawda? Miał całkiem interesującą i przyjemną twarz, o ile nie otwierał ust i zaczynał sączyć z nich tych swoich „żarcików”. Nie miał jakiejś typowej norweskiej urody ani jakichś charakterystycznych znamion lub blizn. Był całkowicie zwyczajny, ale jednak miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że bywał w centrum uwagi, co już wcześniej zauważałem.
Ale przyznać coś takiego samemu sobie było rzeczą przerażającą. Oj tak, zdecydowanie. Brakowało jedynie tego, abym usiadł gdzieś w kącie i zaczął użalać się nad tym, że zauważyłem, no jakby nie patrzeć, atrakcyjność mojej antypatii. Takie rzeczy nie działy się w normalnym świecie. To była dziedzina filmów, książek i ewentualnie komiksów. Oraz później działalności fanowskiej.
No ale, nie chciałem tak zostawiać tej sprawy. Przecież to wcale nic nie znaczyło, prawda? Nawet jeżeli istniała taka opcja, że Tord rzeczywiście mi się podobał, nie było jednoznaczne z tym że rzucę się na niego jak na kawał mięsa. Ugh, ta wizja nie była zbytnio przyjemna. Życie mnie nie kochało, to był jedyny wniosek z tego całego galimatiasu.
Skończyłem sprzątanie na tyle, na ile miałem siły. Pozostało naprawdę niewiele, więc optymistyczny promyk przedarł się przez tę całą pesymistyczną mgłę, która zaległa wokół mnie.
No tak, ale, jak się miałem zachowywać? Unikać Torda, tak samo, jak wcześniej? To była dobra opcja, ale na dłuższą metę raczej nic by nie zdziałała. W końcu nadal z nim spałem.
W całym mieszkaniu było dość cicho, co było dość niepokojące. Zawsze panował u nas chaos, do którego się przyzwyczaiłem. Zacząłem szukać chłopaków. Mój stary pokój znajdował się na samym końcu korytarza, więc logiczne było, że cała trójka, skoro było tak spokojnie, musiała znajdować się gdzieś dalej. Przeszedłem obok pokoju Matta, w którym jak zwykle panował nieporządek, nieco dalej był mój pokój, a potem Edda. Minąłem wiszące w korytarzu lustro i zobaczyłem siebie samego. Moja niebieska bluza była nieco wymięta, a włosy nastroszone bardziej niż zwykle. Wyglądałem na zamyślonego. Chłopaków nigdzie ich nie było, ale będąc u wylotu korytarza, usłyszałem śmiech. Dobiegał z salonu. Zaciekawiony poszedłem tam.
Nie chciałbym powiedzieć, że ten widok mnie nie zaskoczył, ale jednak tak było. Widocznie któryś z chłopaków postanowił wyciągnąć twistera i pograć, bo dokładnie na linii mojego spojrzenia znajdował się tyłek Larssona i szczerząca się w moją stronę twarz Edda, Matt był zgięty w pół, z lewą nogą przerzuconą nad prawą ręką Goulda.
— Dołączysz? — spytał rudowłosy.
Potrząsnąłem głową i wycofałem się do korytarza.
— Może jednak sobie to daruję. — Odmówiłem.
— Ale Tom — jęknął Edd. — Bez ciebie to nie to samo.
No cóż, nie ryzykowałbym granie w twistera. A gra jest prawie jak gra wstępna, a przypadkowo-nieprzypadkowe zetknięcia z Tordem byłyby niewskazane. Ten jakby czytając mi w myślach, poruszył swoimi nogami, co z kolei spowodowało ruch pośladków, a to doprowadziło mnie prawie do utraty przytomności.
— Mi nie odmówisz, prawda Tom? — spytał Tord i chociaż nie widziałem jego twarzy, wiedziałem, że ma na niej ten swój uśmieszek.
No ja dziękuję bardzo.
Wiedziałem, kiedy się wycofać. Jeszcze miałem szansę ukryć ten rumieniec, który pchał się na światło dzienne.
*
Przez resztę dnia nie wychodziłem z pokoju. Osiągnąłem kulminacyjny stopień mojego zażenowania. Nikt normalny, kto nie ma nic na sumieniu, nie uciekłby, bo tak trzeba było nazwać to, co zrobiłem. Najchętniej chciałem zbudować fort z poduszek i kołdry i schować się głęboko pod nim, ale prędzej czy później zabrakłoby mi w nim powietrza i doskonale o tym wiedziałem.
Udawanie tego, ze mnie nie ma, było nawet proste. Zapasy słodyczy miałem pod łóżkiem, a i znalazła się zbłąkana butelka wody. Prowiant był, więc najważniejsze rzeczy były odhaczone.
Nawet się nie nudziłem, bo grałem w gierkę na telefonie, taki byłem zaradny. Co prawda bateria kiedyś miała się rozładować, ale do tamtej pory, miałem co robić.
Tak się wciągnąłem, że nie usłyszałem otwieranych drzwi, dopiero kiedy materac ugiął się od czyimś ciężarem, zorientowałem się, że nie jestem sam. Serce zabiło mi mocniej i ścisnąłem w dłoniach materiał kołdry.
— Tom, wyłaź. Świat ciebie potrzebuje — usłyszałem głos Torda.
— Nie.
— Nie na pierwsze, czy na drugie?
— Na oba.
Na chwilę oboje milczeliśmy. No jakby nie patrzeć zachowywałem się dość dziecinnie i tylko ja znalem powód, dla którego to robiłem.
Larsson poruszł się, przez co pociągnął za sobą mój schron. Już po chwili zobaczyłem ściany pomieszczenia oraz bruneta pochylającego się nade mną.
Tyle dobrego w tym wszystkim było, że przykryty pod taką masą pierzyny miałem gorąco i rumieniec mogłem zwalić na karb temperatury.
Chłopak dźgnął mnie pod żebrami, a ja zwinąłem się w kłębek.
— No to może inaczej — powiedział. Przyjrzałem mu się z zaciekawieniem. Nie wiedziałem, o co mu chodzi.
— Hmm?
— Zawieszenie broni?
Zmarszczyłem brwi w zamyśleniu. Tak po prostu? Czy coś się stało?
— No nie patrz się tak na mnie — zaśmiał się. Oczy mu podejrzanie błyszczały.
Namyślałem się przez dłuższą chwilę, by ostatecznie skinąć głową. Larsson wyciągnął w moją stronę rękę, a ja trochę się wahając, ująłem ją. Ten nieco przekornie pochylił się, tak jakby chciał ją pocałować, tak jak robili to mężczyźni kobietom w filmach z początków dwudziestego wieku, a ja jak oparzony chciałem wyrwać ją z tego uścisku, jednak Tord trzymał ją mocno.
— No uspokój się. Co robisz w piątek? Bo wiesz, Edd powiedział mi coś ciekawego.
*
Stałem przy wyjściu jak jakiś dureń, czekając aż Tord raczy ruszyć swoje dupsko. Naprawdę nie wiedziałem, co mnie pokusiło do zgodzenia się na to wyjście. Ba! Jakby nie patrzeć, to wszystko wina Edda, co mu powiedziałem jeszcze tego samego dnia.
— Hej, hej, nie patrz tak na mnie — powiedział Gould, który siedział na fotelu, niby oglądając telewizję razem z Mattem, ale tak naprawdę obydwoje obserwowali mnie.
— To twoja wina! — powiedziałem po raz kolejny. Jeszcze raz wygładziłem koszulę, do której założenia zmusił mnie rudowłosy. Stwierdził, że moja bluza jest niewyjściowa! Heretyzm. Mimo wszystko i tak wyglądałem dobrze. Ładnemu we wszystkim ładnie. Koszula była niebieska, a to był zdecydowanie mój kolor. Pasował do głębokiego brązu, prawie czerni oczu, przynajmniej tak twierdził Matt.
— Nieprawda. Po prostu Tord powiedział, że jest zainteresowany i dlatego robił to wszystko — przyznał, przełączając jednocześnie kanały.
Pokręciłem z niedowierzania głową. To nie był argument. Akurat ten moment wybrał sobie Tord na przyjście. Wyglądał... dobrze. Ciemnozielona koszula i dżinsy były dobrą kombinacją. Zlustrowałem go spojrzeniem i kurczę, trochę się zdenerwowałem. Dałem sobie mentalnego liścia, aby przywrócić się do równowagi.
Larsson uśmiechnął się promiennie i podszedł do mnie.
— To co, idziemy? — Kiwnął głową na drzwi. Skinąłem głową.
— Nie róbcie niczego, czego ja bym nie robił — krzyknął Edd.
— Edd! Żeby była jasność — tu skierowałem słowa do Torda — to jedyne wyjście. Nie licz na więcej.
— Tak, tak — pokiwał głową, ale ja i tak wiedziałem, że miał raczej inne zdanie na ten temat.
Wyszliśmy.

I tak jakby, znowu się myliłem. Randek było jeszcze kilka, a potem... A potem chyba zapanowała tęcza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz