środa, 22 lutego 2017

Chodź ze mną

Pairing: AkaFuri
Fandom: Kuroko no Basket
Uwagi: fantasy

 Chodź ze mną
Ja kocham się w tobie, twój wdzięk mnie zniewolił,
a będziesz oporny, to porwę wbrew woli
Furihata Kouki słyszał zew. Głos dochodzący z Lasu był silniejszy od wszystkiego, czego do tej pory zaznał. Niski, pociągający, dochodzący z najgłębszej czeluści puszczy. Dreszcze przechodziły przez jego ciało, tworząc gęsią skórkę.
To nie jest dobre — pomyślał. Jednak rozsądek był jedynie maleńkim promykiem w nieprzeniknionej ciemności. Furihata wiedział, na co się pisze, zmierzając tam, gdzie go wiodło. Każdy wiedział. Legendy o Lesie były przekazywane z pokolenia na pokolenie już od dziesięcioleci.
Las otaczający wioskę był miejscem niesprzyjającym żadnym żywym istotom. Nawet domowe zwierzęta starały trzymać się od niego z daleka. Nocami wiatr szumiał w koronach drzew. Szelest liści, który powinien być czymś przyjemnym dla ucha, stawał się koszmarem małych dzieci. Konary starych, powykręcanych drzew stawały się po zmierzchu potworami. Strzygami, upiorami, zbłąkanymi youkai pragnącymi czegoś, co pomogłoby stać im się czymś więcej niż cieniem życia. Zwodziły i kusiły, mamiły zmysły.
Ci, którzy nie wierzyli w to, co działo się dookoła nich, bezmyślnie wchodzili w jaskinię lwa. Potajemnie uciekali z domów, by nie zostać zauważonym przez rodziców, ani wścibskich sąsiadów. Śmiałkowie ci wracali lub nie wracali. Pierwsza opcja nie była lepsza od drugiej. Była po trzykroć gorsza. Powrót do domu był bolesny dla rodziny. Wchodzący nie wracali już tacy sami. Zmieniali się. Tracili zmysły, bredzili, opowiadali niestworzone historie o duchach leśnych, które zwodziły wędrowców ze ścieżki, jednak to nie było najgorsze. Każdy z nich mówił o Królu Elfów. Panie i Władcy całego Lasu. Najbardziej przerażającej postaci w całym Lesie.
Niektórzy chłopcy i dziewczęta również czuli zew. Każde kończyło tak samo. I nikt nie potrafił się temu przeciwstawić. Pozostawało mu mieć jedynie nadzieję, że to na nim się skończy. Wszyscy chcieli już o tym zapomnieć. Zachować Las i jego potworzy w pamięci, aby wraz z ich śmiercią, zginęli i oni. Bo najszybszą śmiercią jest zapomnienie.
Nie minęło zbyt dużo czasu, aż ugiął się pod rozkazem. Wystarczyło nagłe szarpnięcie w trzewiach, aby wiedział, że nadeszła właściwa pora. Był to wieczór równonocy letniej. Stał w ogrodzie i patrzył na swój dom. Słońce zachodziło za horyzont, barwiąc niebo na odcienie ciemnego błękitu, fioletu i pomarańczu. Było ciepło, ale jeszcze nie parno. Było zbyt wcześnie na takie temperatury o tej porze. Rodzice byli w środku. Wiedzieli o tym, co się z nim dzieje. Byli świadomi, że nie mogą stanąć na przeszkodzie przeznaczeniu, jakie stanęło na drodze ich syna. Musieli się z tym pogodzić jak kilkanaście innych matek i ojców przed nimi. To był cykl. A każdy dążył do tego samego punktu, od którego rozpoczął swój bieg.
Nie brał niczego. Nie mógł się nawet na to przygotować. Ukłucie w klatce piersiowej pojawiło się nagle i zwlekanie choćby o minutę, mogłoby doprowadzić do czegoś gorszego od śmierci. Ciało mogło zostać, tam gdzie stało, ale dusza i tak trafiłaby do elfiego króla. To, czego on pragnął, nie zważało na coś tak prozaicznego, jak ludzka skorupa. Nie istniały dla niego żadne ograniczenia.
Furihata musiał się poddać przeznaczeniu. Krok za krokiem podążał ku Lasowi. Nie mógł się cofnąć, nie mógł nic wziąć. Jedyne co mógł ze sobą mieć, to nadzieję, że wszystko się skończy. Że może to właśnie on będzie ostatnim, którego zawezwie Król Elfów.
Stanąwszy na granicy między Lasem, a miasteczkiem, Kouki poczuł przeraźliwy strach. Czuł się tak, jakby pchał się w paszczę lwa.
Słowem wstępu. Furihata był dość strachliwym chłopcem. Nie posiadał żadnych wyjątkowych zdolności, a raczej do tej pory żadnych nie wykazywał i raczej się na to nie zapowiadało. Jak każdy nastolatek w jego wieku miał swoje marzenia, jak i lęki. Tych drugich posiadał stanowczo za dużo jak na jedną osobę Bał się ciemności, wysokości, pająków i starszych chłopaków, którzy czasami znęcali się nad młodszymi, ale jakoś sobie z tym wszystkim radził. Z takim podejściem przeżył siedemnaście lat życia i miał nadzieję pociągnąć co najmniej dwa razy tyle, bo mimo wszystko miał ambicję i to ona pchała go do przodu.
Chłopak wchodził coraz głębiej w las. Niebo nie było jeszcze całkiem granatowe. Miało chabrowy odcień z jaśniejszymi plamkami na horyzoncie, który przez linię drzew nie był tak dobrze widoczny dla Koukiego. Szelest liści powodowany lekkim wiatrem denerwował go. Za każdym razem odwracał się, by upewnić się, że nic się za nim nie czai. Czuł się obserwowany już z chwilą przekroczenia umownej granicy między Lasem a miastem, starą kłodą przewaloną wzdłuż jednej z ochwaszczonej ścieżek. Zupełnie jakby pogwałcił jakieś stare miejsce i jego duchy miałyby mu to za złe. Furihata starał się uspokoić. W końcu to Król Elfów go tu chciał. Poczuł zew, więc powinien czuć się bezpieczni. Przecież niektórzy wracali w całości, a przynajmniej tej fizycznej.
Czas jednak mijał, a wraz z jego ubytkiem słońce całkowicie zaszło. Furihata musiał zdać się na swoje własne oczy, które powoli przyzwyczajały się do ciemniejszego otoczenia. Nie mogło być później niż po dwudziestej drugiej. Ciepło, które narastało podczas całego dnia, powoli zanikało. Noc miała być znacznie chłodniejsza.
Drzewa w nocy wydawały się znacznie wyższe niż w rzeczywistości. Bardziej posępne i złowieszcze. Konary wyglądały jak wyciągnięte ręce, które chciały go zmiażdżyć w zabójczym uścisku.
Kroki chłopca stały się nieregularne. Jeden szybszy i kolejne dwa wolniejsze, niepewne. Gałązki trzaskające pod stopami rozbudziły wyobraźnię Furihaty, który wręcz widział zamiast kawałków drewna części kości.
Szedł jeszcze przez chwilę w towarzystwie ciszy. Po niecałym kwadransie, gdy już nie potrafił powiedzieć, gdzie jest wschód, a gdzie zachód, usłyszał pierwsze pohukiwania sów. Właśnie zaczynało się nocne życie.
Nocne ptaki zaczynały swoje łowy. Mniejsze stworzenia chowały się w poszyciu, by nie zostać ofiarą. Kouki nie czuł się przez to raźniej. Nad jego głową łopotały skrzydła. W ciemności lasu jedynymi punktami światła były błyszczące oczy zwierząt, a nie wydawały się one choćby w najmniejszym stopniu przyjazne. Przyciąganie było jednak coraz silniejsze, więc to znaczyło, że był bliski źródła zewu. Mógł jedynie podejrzewać, że niedługo znajdzie się w centrum Lasu.
Zacisnął dłonie w pięści. Schylił głowę w dół, by nie korciło go patrzenie na wszędobylskie oczy. Nie zamierzał się jeszcze bardziej nakręcać. Już bez tego serce waliło mu jak oszalałe. Tak naprawdę był taką samą ofiarą, jak leśne gryzonie. Nie miał się co łudzić, po co Król Elfów wzywał wszystkich tych nastolatków.
To, że niektórzy przeżyli coś takiego, nie zmieniało tego faktu. Może to nie był cud, może to było ostrzeżenie przed tym, co może się stać? — rozmyślał Furihata. Robiło się coraz zimniej. Kouki miał sobie za złe, że skoro już od paru dni przeczuwał, iż może zostać wezwany, mógł zawsze mieć przy sobie jakiś sweter, chociażby przewiązany w pasie w ciągu dnia, by się nie przegrzać. Teraz pozostawało mu jedynie ocierać odsłonięte ramiona i czekać na koniec, jakikolwiek miałby być.
Furihata oddychał głęboko, wdychając powietrze przez nos i wypuszczając przez usta. Ucisk w brzuchu nasilał się z każdą chwilą i chłopak wprost marzył, aby pozbyć się tego uczucia.
To musi być gdzieś tutaj — stwierdził. Znalazł się na nie zadrzewionym fragmencie Lasu. Polanka miała kształt idealnego koła. Wreszcie mógł zobaczyć niezasłonięte drzewami niebo, które usiane było gwiazdami i księżycem w pełni, który oświetlił skrawek ziemi, pozostawiając resztę Lasu w cieniu. Podniósł głowę do góry, by się rozejrzeć. Dookoła widział tylko małe, jasne punkciki, ale nic innego nie zauważył. Serce tłukło mu się boleśnie w klatce piersiowej. Słyszał jego bicie w uszach, jakby to były bębny. Stanął w miejscu. Jego własne ciało twierdziło, że dotarł na miejsce, ale nic w nim nie było. Brązowowłosy okręcił się dookoła własnej osi.
— Halo? — szepnął trochę zachrypniętym głosem. Odpowiedziało mu jedynie głuche pohukiwanie sowy.
— Słyszysz, Kuroko? Myśli, że coś zobaczy — usłyszał męski głos. Spojrzał raptownie w stronę, z której myślał, że dochodzi. Niestety nic tam nie zobaczył.
— Nie drocz się — przyłączył się kolejny głos, znacznie łagodniejszy od pierwszego. — Zróbmy, co mamy zrobić. I tak za długo czeka.
— Nie ma z tobą zabawy — Furihata poczuł się zagubiony, nie wiedział, co się dzieje. Powoli krok po kroku, wycofywał się. — Ej, nie uciekaj!
Znikąd pojawiły się dwie ręce, które go pochwyciły w niedźwiedzim uścisku. Kouki zaczął się wyrywać. Nie miał w sobie dość siły, ale wykorzystując jedyną opcję, jaką dostał od świata, postanowił wykorzystać swoje uzębienie w ramach samoobrony. Dłonie od razu się od niego odczepiły i usłyszał przekleństwo wyrywające się z ust nieznajomego.
— Cholera, nikt mi nie mówił, że to jakiś wampiry bękart. — Z ust Furihaty wyrwał się cichy okrzyk, gdy zobaczył zarys postaci. Bez wątpienia był to mężczyzna, już wcześniej mógł się tego domyśleć po tonie głosu. Był wysoki, ciemnych włosach, które w świetle księżyca miały granatowy poblask. Ciemnoniebieskie oczy chłopaka były zmrużone, co Koukiemu przypominało, że coś takiego zawsze widział u kota swojego przyjaciela, gdy ten chciał podrapać jego nogi. Niebieskooki miał ciemną karnację
— Aomine-kun, zachowuj się. — Tuż obok mulata pojawił się znacznie drobniejszy chłopak. Wydawał się cieniem wyższego, a raczej jego duchem. Blada skóra wręcz świeciła własnym blaskiem. Jasnoniebieskie włosy miał roztrzepane, a między pojedynczymi kosmykami znajdowały się liście drzew. Wyglądał jak duch leśny, który z mocniejszym podmuchem wiatru, mógłby go zmieść z powierzchni ziemi. — Nie bój się.
Furihata wystraszony tym, co działo się przed jego oczami. Język odmówił mu posłuszeństwa, jakby stracił kontakt z mózgiem.
— No już, oddychaj. Nie zjemy cię. — Chłopak, który został nazwany Aomine, uśmiechnął się szeroko, aż błysnęły jego białe zęby. — Przynajmniej nie my.
— Umiesz pocieszać.
— Wiem.
— To był sarkazm.
Brązowowłosy przyglądał się wymianie zdań między dwiema istotami. Wiedział, że na pewno nie byli to ludzie. Wydawali się zbyt nienaturalni i niesamowici jak na zwykłych ludzi, takich jak on sam.
— Tetsu, a może on nie może mówić? — przestraszył się Aomine.
Mniejszy jedynie przewrócił oczyma i podszedł do Koukiego.
— Ignoruj go i idź za mną.
Furihata wiedząc, że nie ma innej opcji, podążył za Kuroko. Spojrzał jedynie przez ramię, chcąc wiedzieć, czy ten drugi chłopak również z nimi pójdzie.
— Pójdzie — usłyszał z ust niebieskowłosego. Ten miał wbity wzrok w coś naprzeciwko nich, jakby szukając czegoś.
— Czytasz mi w myślach? — spytał, zaciekawiony.
— Nie, ale to było łatwe do przewidzenia. Daiki pójdzie z nami. Zawsze to robi.
— Zawsze?
— Kuroko, nie mów mu wszystkiego! — ostrzegł Aomine. Zrównał krok z Furihatą i poklepał go po ramieniu. — Powiedzmy, że to nie nasza pierwsza eskorta.
— I kto tu się za chwilę wygada? — spytał z przekąsem drobniejszy chłopak.
— Tetsu, ten sarkazm do ciebie nie pasuje. Poza tym... Umiesz mówić! — Daiki wskazał palcem na Koukiego. Ten wzdrygnął się nieco, gdy zobaczył, że palec ten jest zakończony ostrym szponem. — Uhm, przepraszam. — Mulat zreflektował się i uśmiechnął się przepraszająco.
— Okej — powiedział Furihata. Uspokoił się nieco, widząc, że tych dwóch chłopaków nie ma wobec niego złych zamiarów, jednak i tak nie stracił czujności. — Dokąd mnie prowadzicie?
— A jak sądzisz?
— Do Niego? — To była dość oczywista sprawa, ale Kouki chciał się upewnić. Kiedy zeszli z polany, wiedział, że wkroczył do zupełnie innej części Lasu. Powietrze stało się gęstsze jakby nasycone swego rodzaju magią. W powietrzu unosiły się hitodama – dusze zmarłych, które tylko czekały na zagubionych wędrowców, by sprowadzić ich z właściwej ścieżki. — Kim wy jesteście?
Szczerze rzecz biorąc, Furihata nie spodziewał się odpowiedzi na to pytane. Nie bez powodu tamta dwójka ostrzegała się wzajemnie, przed wyjawieniem tajemnic. Był tylko człowiekiem i nie mogli pozwolić na to, aby wiedział więcej, niż powinien. A przynajmniej jeszcze nie teraz.
Aomine przyjrzał mu się uważnie. Z pewnością nawet w ciemnościach doskonale widział. Sam wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. Furihata widział zarys jego ramion, które uniosły się i opadły.
— Jestem kappą — powiedział, jakby to było coś oczywistego. — Ale nie topię dzieci. Raczej zajmuję się uwodzeniem kobiet — poruszył znacząco brwiami.
— W innym wypadku żadna by się tobą nie zainteresowała — słowa Kuroko widocznie uderzyły w demona wodnego. Skrzywił się lekko. Furihata parsknął śmiechem, gdy je usłyszał. Czymś naturalnym wydawało się ich droczenie.
— A ten sarkastyczny kolega, to kodama. — Aomine szturchnął łokciem niebieskowłosego ducha. — Jest wkurzony, bo miał mieć dzisiaj wolne i gzić się w swoim drzewie razem z nowym lokatorem.
Kuroko milczał. Puścił słowa towarzysza mimo uszu. Przyśpieszył jedynie kroku, ale to nic nie dało, ponieważ był najniższy z całej trójki, a więc miał najkrótszy krok.
Mulat widocznie zrozumiał, że powinien się nie odzywać, ponieważ resztę drogi odbyli w ciszy. Ich wędrówce towarzyszyło cykanie świerszczy, które było coraz bardziej słyszalne. Koncert cykady przerywany był kumkaniem żab, które dobiegało z pobliskiego jeziora, znad którego wiało chłodem. Kappa i kodama towarzyszyli mu jeszcze przez paręnaście minut, by po pewnym odcinku trasy pożegnać się. Powiedzieli mu, że resztę drogi musi odbyć sam. Furihata przyjął to w milczeniu. Widział, jak ich postacie rozpływają się w ciemności, by po chwili całkowicie stracić ich z oczu.
Z lekkim wahaniem kroczył naprzód. Grunt stawał się grząski, bardziej mulisty i kiedy Kouki podnosił nogę, rozlegało się głośnie chlupnięcie.
Nagle tuż przed nim, spomiędzy drzew zaczęło sączyć się światło. Tańczyło na nagich pniach drzew. Był to ogień. Żywy płomień, który igrał z otaczającą go przyrodą. Tak dziki i nieokiełznany jak tylko ten żywioł potrafił. Furihata był jak ćma. Lgnął do niego, bo wiedział, że to był cel jego całej wędrówki.
Pójdź do mnie, chodź do mnie.... — szept rozległ się jakby w głowie Furihaty. Ciche brzęczenie w jego uszach drażniło go. — W te olchy... Chodź ze mną!
Głos był niski, wibrujący w jego czaszce. Wwiercał się w jego myśli i mamił je. Plątał zmysły. Noc równie dobrze mogła stać się dniem, góra dołem, a sen jawą. Ten głos miał moc zmieniania rzeczywistości. Teraz wiedział, z czym musieli się mierzyć jego poprzednicy. Nikt nie mógłby się z nim mierzyć. Nic więc dziwnego, że ci, którzy wrócili, zachowywali się jak szaleńcy. Spotkanie czegoś takiego zmieniało.
Już stał na granicy światła i ciemności. Wystarczył jeden krok. Kouki zamknął oczy i przekroczył granicę.
Powietrze tam było lżejsze i na swój sposób swojskie. Furihata otworzył oczy, aby zobaczyć przestrzeń przed sobą.
Zupełnie jakby znajdował się w innym świecie. Jeszcze przed chwilą była noc, a miejsce, w którym właśnie stał, było jakby zatrzymane w czasie podczas wczesnego wieczoru. Niebo było odsłonięte i zabawione na różowy, prawie czerwony kolor.
Gdziekolwiek spojrzał rosły potężne drzewa. Nie znał się na nich zbyt dobrze, ale doskonale rozpoznawał w nich brzozy z charakterystyczną białą korą i olchy, ponieważ niektóre rosły obok jego domu. Jednak to nie one rzucały się w oczy najbardziej. W samym centrum znajdowało się gigantyczne wydrążone drzewo na kształt tronu. Jego korona sięgała wysoko w górę, znacznie przewyższając pozostałe rośliny.
W środku niego siedziała drobna postać. Na tle jej czerwonych włosów, tak podobnych do nieba tego dziwnego miejsca, wyróżniała się złota korona, ozdobiona drobnymi rubinami. Długi zielony płaszcz, przypominający kotarę z liści, ciągnął się po ziemi.
— Czekałem na ciebie — usłyszał. To był ten sam głos, który słyszał wcześniej. Stanowczy, a jednocześnie delikatny. Król Elfów nie musiał podnosić głosu, aby zdobyć posłuch.
Furihata spojrzał na niego z zafascynowaniem. Niepewnie podszedł bliżej.
— Nie bój się. Nic ci się nie stanie. Ty będziesz ostatni. Jesteś idealny — powiedział. Wstał i podszedł do brązowowłosego.
— Idealny do czego? Czego chciałeś przez tyle lat? — spytał się chłopak. Kiedy Król Elfów podszedł do niego bliżej, zobaczył, że jest jednak niewiele wyższy od niego. Był blady jak śmierć i widać było w nim smutek minionych dekad.

— Towarzysza.



Hej, hej, hej. Słowem wyjaśnienia, bo nie wytłumaczyłam wszystkiego.
Co się stało z tymi, którzy nie wrócili? Król Elfów jest wieczny, prawda? Lata mijają, śmiertelnicy umierają, a on trwa. A każdy chce miłości, tym bardziej nasz Akasz, który jak chce, to zrobi wszystko

I co jeszcze mogę powiedzieć.
Wszystkiego najlepszego w dniu imienin Jordbaer. Dużo zdrowia, pomyślności, miłości i wspaniałych ocen w szkole. Trzymaj się i miej zawsze wenę <3

2 komentarze:

  1. Jeju, dziękuję <3 *tuli mocno*
    Kurczę, kobieto. Bez żadnych ceregieli mówię, że to jest świetne, rewelacyjne. Ocieka zajedwabistością, sprawia, że wciągnęłam się w opowiadanie. Twoje opisy są po prostu genialne, a przedstawienie Akasza jako Króla Elfów, Aomine i Kuroko jako youkai podbiły malutką część serduszka, zajętego przez ledwie żywy (?) fandom Kuroko no Basket.
    A to zakończenie... BOŻENO CHCĘ JESZCZE */////////////////*
    Mam nadzieję, że kiedyś skrobniesz opowiadanie w klimacie fantasy, bo jakby nie patrzeć wyszło... fantastycznie :3 *hehehehe, ale sucho*
    Jeszcze raz dziękuję za życzenia i za AkaFuri, kochana <3 Życzę Tobie wielkiego pokładu weny, by Cię nigdy nie opuszczała, cierpliwości do wszystkiego i wszystkich, zdrowia i tak dalej, i tak dalej. Skrótowo piszę, bo jeszcze się rozkręcę to nastąpi Apokalipsa dla oczu xDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hugu *tuli*
      Bardzo się cieszę, że ci się spodobało. Bardzo mi na tym zależało.
      A powiem ci, że może kiedyś, kiedyś coś skrobnę w podobnej tematyce. Nigdy nie mówię nigdy ;)
      I niech ciebie nie opuszcza wena. I zdrowiej szybko, byś mogła z zawrotną prędkością pisać do Ciszy.

      Usuń