Fandom: Kuroko no Basket
Uwagi: fantasy
Chodź ze mną
Ja kocham się w tobie, twój wdzięk mnie zniewolił,
a będziesz oporny, to porwę wbrew woli
Furihata Kouki słyszał zew. Głos dochodzący z Lasu był
silniejszy od wszystkiego, czego do tej pory zaznał. Niski,
pociągający, dochodzący z najgłębszej czeluści puszczy.
Dreszcze przechodziły przez jego ciało, tworząc gęsią skórkę.
To nie jest dobre — pomyślał. Jednak rozsądek był jedynie
maleńkim promykiem w nieprzeniknionej ciemności. Furihata wiedział,
na co się pisze, zmierzając tam, gdzie go wiodło. Każdy wiedział.
Legendy o Lesie były przekazywane z pokolenia na pokolenie już od
dziesięcioleci.
Las otaczający wioskę był miejscem niesprzyjającym żadnym żywym
istotom. Nawet domowe zwierzęta starały trzymać się od niego z
daleka. Nocami wiatr szumiał w koronach drzew. Szelest liści,
który powinien być czymś przyjemnym dla ucha, stawał się
koszmarem małych dzieci. Konary starych, powykręcanych drzew
stawały się po zmierzchu potworami. Strzygami, upiorami, zbłąkanymi
youkai pragnącymi czegoś, co pomogłoby stać im się czymś więcej
niż cieniem życia. Zwodziły i kusiły, mamiły zmysły.
Ci, którzy nie wierzyli w to, co działo się dookoła nich,
bezmyślnie wchodzili w jaskinię lwa. Potajemnie uciekali z domów,
by nie zostać zauważonym przez rodziców, ani wścibskich sąsiadów.
Śmiałkowie ci wracali lub nie wracali. Pierwsza opcja nie była
lepsza od drugiej. Była po trzykroć gorsza. Powrót do domu był
bolesny dla rodziny. Wchodzący nie wracali już tacy sami. Zmieniali
się. Tracili zmysły, bredzili, opowiadali niestworzone historie o
duchach leśnych, które zwodziły wędrowców ze ścieżki, jednak
to nie było najgorsze. Każdy z nich mówił o Królu Elfów. Panie
i Władcy całego Lasu. Najbardziej przerażającej postaci w całym
Lesie.
Niektórzy chłopcy i dziewczęta również czuli zew. Każde
kończyło tak samo. I nikt nie potrafił się temu przeciwstawić.
Pozostawało mu mieć jedynie nadzieję, że to na nim się skończy.
Wszyscy chcieli już o tym zapomnieć. Zachować Las i jego potworzy
w pamięci, aby wraz z ich śmiercią, zginęli i oni. Bo najszybszą
śmiercią jest zapomnienie.
Nie minęło zbyt dużo czasu, aż ugiął się pod rozkazem.
Wystarczyło nagłe szarpnięcie w trzewiach, aby wiedział, że
nadeszła właściwa pora. Był to wieczór równonocy letniej. Stał
w ogrodzie i patrzył na swój dom. Słońce zachodziło za horyzont,
barwiąc niebo na odcienie ciemnego błękitu, fioletu i pomarańczu.
Było ciepło, ale jeszcze nie parno. Było zbyt wcześnie na takie
temperatury o tej porze. Rodzice byli w środku. Wiedzieli o tym, co
się z nim dzieje. Byli świadomi, że nie mogą stanąć na
przeszkodzie przeznaczeniu, jakie stanęło na drodze ich syna.
Musieli się z tym pogodzić jak kilkanaście innych matek i ojców
przed nimi. To był cykl. A każdy dążył do tego samego punktu, od
którego rozpoczął swój bieg.
Nie brał niczego. Nie mógł się nawet na to przygotować. Ukłucie
w klatce piersiowej pojawiło się nagle i zwlekanie choćby o
minutę, mogłoby doprowadzić do czegoś gorszego od śmierci. Ciało
mogło zostać, tam gdzie stało, ale dusza i tak trafiłaby do
elfiego króla. To, czego on pragnął, nie zważało na coś tak
prozaicznego, jak ludzka skorupa. Nie istniały dla niego żadne
ograniczenia.
Furihata musiał się poddać przeznaczeniu. Krok za krokiem podążał
ku Lasowi. Nie mógł się cofnąć, nie mógł nic wziąć. Jedyne
co mógł ze sobą mieć, to nadzieję, że wszystko się skończy.
Że może to właśnie on będzie ostatnim, którego zawezwie Król
Elfów.
Stanąwszy na granicy między Lasem, a miasteczkiem, Kouki poczuł
przeraźliwy strach. Czuł się tak, jakby pchał się w paszczę
lwa.
Słowem wstępu. Furihata był dość strachliwym chłopcem. Nie
posiadał żadnych wyjątkowych zdolności, a raczej do tej pory
żadnych nie wykazywał i raczej się na to nie zapowiadało. Jak
każdy nastolatek w jego wieku miał swoje marzenia, jak i lęki.
Tych drugich posiadał stanowczo za dużo jak na jedną osobę Bał
się ciemności, wysokości, pająków i starszych chłopaków,
którzy czasami znęcali się nad młodszymi, ale jakoś sobie z tym
wszystkim radził. Z takim podejściem przeżył siedemnaście lat
życia i miał nadzieję pociągnąć co najmniej dwa razy tyle, bo
mimo wszystko miał ambicję i to ona pchała go do przodu.
Chłopak wchodził coraz głębiej w las. Niebo nie było jeszcze
całkiem granatowe. Miało chabrowy odcień z jaśniejszymi plamkami
na horyzoncie, który przez linię drzew nie był tak dobrze widoczny
dla Koukiego. Szelest liści powodowany lekkim wiatrem denerwował
go. Za każdym razem odwracał się, by upewnić się, że nic się
za nim nie czai. Czuł się obserwowany już z chwilą przekroczenia
umownej granicy między Lasem a miastem, starą kłodą przewaloną
wzdłuż jednej z ochwaszczonej ścieżek. Zupełnie jakby pogwałcił
jakieś stare miejsce i jego duchy miałyby mu to za złe. Furihata
starał się uspokoić. W końcu to Król Elfów go tu chciał.
Poczuł zew, więc powinien czuć się bezpieczni. Przecież
niektórzy wracali w całości, a przynajmniej tej fizycznej.
Czas jednak mijał, a wraz z jego ubytkiem słońce całkowicie
zaszło. Furihata musiał zdać się na swoje własne oczy, które
powoli przyzwyczajały się do ciemniejszego otoczenia. Nie mogło
być później niż po dwudziestej drugiej. Ciepło, które narastało
podczas całego dnia, powoli zanikało. Noc miała być znacznie
chłodniejsza.
Drzewa w nocy wydawały się znacznie wyższe niż w rzeczywistości.
Bardziej posępne i złowieszcze. Konary wyglądały jak wyciągnięte
ręce, które chciały go zmiażdżyć w zabójczym uścisku.
Kroki chłopca stały się nieregularne. Jeden szybszy i kolejne dwa
wolniejsze, niepewne. Gałązki trzaskające pod stopami rozbudziły
wyobraźnię Furihaty, który wręcz widział zamiast kawałków
drewna części kości.
Szedł jeszcze przez chwilę w towarzystwie ciszy. Po niecałym
kwadransie, gdy już nie potrafił powiedzieć, gdzie jest wschód, a
gdzie zachód, usłyszał pierwsze pohukiwania sów. Właśnie
zaczynało się nocne życie.
Nocne ptaki zaczynały swoje łowy. Mniejsze stworzenia chowały się
w poszyciu, by nie zostać ofiarą. Kouki nie czuł się przez to
raźniej. Nad jego głową łopotały skrzydła. W ciemności lasu
jedynymi punktami światła były błyszczące oczy zwierząt, a nie
wydawały się one choćby w najmniejszym stopniu przyjazne.
Przyciąganie było jednak coraz silniejsze, więc to znaczyło, że
był bliski źródła zewu. Mógł jedynie podejrzewać, że niedługo
znajdzie się w centrum Lasu.
Zacisnął dłonie w pięści. Schylił głowę w dół, by nie
korciło go patrzenie na wszędobylskie oczy. Nie zamierzał się
jeszcze bardziej nakręcać. Już bez tego serce waliło mu jak
oszalałe. Tak naprawdę był taką samą ofiarą, jak leśne
gryzonie. Nie miał się co łudzić, po co Król Elfów wzywał
wszystkich tych nastolatków.
To, że niektórzy przeżyli coś takiego, nie zmieniało tego faktu.
Może to nie był cud, może to było ostrzeżenie przed tym, co może
się stać? — rozmyślał Furihata. Robiło się coraz zimniej.
Kouki miał sobie za złe, że skoro już od paru dni przeczuwał, iż
może zostać wezwany, mógł zawsze mieć przy sobie jakiś sweter,
chociażby przewiązany w pasie w ciągu dnia, by się nie przegrzać.
Teraz pozostawało mu jedynie ocierać odsłonięte ramiona i czekać
na koniec, jakikolwiek miałby być.
Furihata oddychał głęboko, wdychając powietrze przez nos i
wypuszczając przez usta. Ucisk w brzuchu nasilał się z każdą
chwilą i chłopak wprost marzył, aby pozbyć się tego uczucia.
To musi być gdzieś tutaj — stwierdził. Znalazł się na nie
zadrzewionym fragmencie Lasu. Polanka miała kształt idealnego koła.
Wreszcie mógł zobaczyć niezasłonięte drzewami niebo, które
usiane było gwiazdami i księżycem w pełni, który oświetlił
skrawek ziemi, pozostawiając resztę Lasu w cieniu. Podniósł głowę
do góry, by się rozejrzeć. Dookoła widział tylko małe, jasne
punkciki, ale nic innego nie zauważył. Serce tłukło mu się
boleśnie w klatce piersiowej. Słyszał jego bicie w uszach, jakby
to były bębny. Stanął w miejscu. Jego własne ciało twierdziło,
że dotarł na miejsce, ale nic w nim nie było. Brązowowłosy
okręcił się dookoła własnej osi.
— Halo? — szepnął trochę zachrypniętym głosem. Odpowiedziało
mu jedynie głuche pohukiwanie sowy.
— Słyszysz, Kuroko? Myśli, że coś zobaczy — usłyszał męski
głos. Spojrzał raptownie w stronę, z której myślał, że
dochodzi. Niestety nic tam nie zobaczył.
— Nie drocz się — przyłączył się kolejny głos, znacznie
łagodniejszy od pierwszego. — Zróbmy, co mamy zrobić. I tak za
długo czeka.
— Nie ma z tobą zabawy — Furihata poczuł się zagubiony, nie
wiedział, co się dzieje. Powoli krok po kroku, wycofywał się. —
Ej, nie uciekaj!
Znikąd pojawiły się dwie ręce, które go pochwyciły w
niedźwiedzim uścisku. Kouki zaczął się wyrywać. Nie miał w
sobie dość siły, ale wykorzystując jedyną opcję, jaką dostał
od świata, postanowił wykorzystać swoje uzębienie w ramach
samoobrony. Dłonie od razu się od niego odczepiły i usłyszał
przekleństwo wyrywające się z ust nieznajomego.
— Cholera, nikt mi nie mówił, że to jakiś wampiry bękart. —
Z ust Furihaty wyrwał się cichy okrzyk, gdy zobaczył zarys
postaci. Bez wątpienia był to mężczyzna, już wcześniej mógł
się tego domyśleć po tonie głosu. Był wysoki, ciemnych włosach,
które w świetle księżyca miały granatowy poblask.
Ciemnoniebieskie oczy chłopaka były zmrużone, co Koukiemu
przypominało, że coś takiego zawsze widział u kota swojego
przyjaciela, gdy ten chciał podrapać jego nogi. Niebieskooki miał
ciemną karnację
— Aomine-kun, zachowuj się. — Tuż obok mulata pojawił się
znacznie drobniejszy chłopak. Wydawał się cieniem wyższego, a
raczej jego duchem. Blada skóra wręcz świeciła własnym blaskiem.
Jasnoniebieskie włosy miał roztrzepane, a między pojedynczymi
kosmykami znajdowały się liście drzew. Wyglądał jak duch leśny,
który z mocniejszym podmuchem wiatru, mógłby go zmieść z
powierzchni ziemi. — Nie bój się.
Furihata wystraszony tym, co działo się przed jego oczami. Język
odmówił mu posłuszeństwa, jakby stracił kontakt z mózgiem.
— No już, oddychaj. Nie zjemy cię. — Chłopak, który został
nazwany Aomine, uśmiechnął się szeroko, aż błysnęły jego
białe zęby. — Przynajmniej nie my.
— Umiesz pocieszać.
— Wiem.
— To był sarkazm.
Brązowowłosy przyglądał się wymianie zdań między dwiema
istotami. Wiedział, że na pewno nie byli to ludzie. Wydawali się
zbyt nienaturalni i niesamowici jak na zwykłych ludzi, takich jak on
sam.
— Tetsu, a może on nie może mówić? — przestraszył się
Aomine.
Mniejszy jedynie przewrócił oczyma i podszedł do Koukiego.
— Ignoruj go i idź za mną.
Furihata wiedząc, że nie ma innej opcji, podążył za Kuroko.
Spojrzał jedynie przez ramię, chcąc wiedzieć, czy ten drugi
chłopak również z nimi pójdzie.
— Pójdzie — usłyszał z ust niebieskowłosego. Ten miał wbity
wzrok w coś naprzeciwko nich, jakby szukając czegoś.
— Czytasz mi w myślach? — spytał, zaciekawiony.
— Nie, ale to było łatwe do przewidzenia. Daiki pójdzie z nami.
Zawsze to robi.
— Zawsze?
— Kuroko, nie mów mu wszystkiego! — ostrzegł Aomine. Zrównał
krok z Furihatą i poklepał go po ramieniu. — Powiedzmy, że to
nie nasza pierwsza eskorta.
— I kto tu się za chwilę wygada? — spytał z przekąsem
drobniejszy chłopak.
— Tetsu, ten sarkazm do ciebie nie pasuje. Poza tym... Umiesz
mówić! — Daiki wskazał palcem na Koukiego. Ten wzdrygnął się
nieco, gdy zobaczył, że palec ten jest zakończony ostrym szponem.
— Uhm, przepraszam. — Mulat zreflektował się i uśmiechnął
się przepraszająco.
— Okej — powiedział Furihata. Uspokoił się nieco, widząc, że
tych dwóch chłopaków nie ma wobec niego złych zamiarów, jednak i
tak nie stracił czujności. — Dokąd mnie prowadzicie?
— A jak sądzisz?
— Do Niego? — To była dość oczywista sprawa, ale Kouki chciał
się upewnić. Kiedy zeszli z polany, wiedział, że wkroczył do
zupełnie innej części Lasu. Powietrze stało się gęstsze jakby
nasycone swego rodzaju magią. W powietrzu unosiły się hitodama –
dusze zmarłych, które tylko czekały na zagubionych wędrowców, by
sprowadzić ich z właściwej ścieżki. — Kim wy jesteście?
Szczerze rzecz biorąc, Furihata nie spodziewał się odpowiedzi na
to pytane. Nie bez powodu tamta dwójka ostrzegała się wzajemnie,
przed wyjawieniem tajemnic. Był tylko człowiekiem i nie mogli
pozwolić na to, aby wiedział więcej, niż powinien. A przynajmniej
jeszcze nie teraz.
Aomine przyjrzał mu się uważnie. Z pewnością nawet w
ciemnościach doskonale widział. Sam wyglądał, jakby się nad
czymś zastanawiał. Furihata widział zarys jego ramion, które
uniosły się i opadły.
— Jestem kappą — powiedział, jakby to było coś oczywistego. —
Ale nie topię dzieci. Raczej zajmuję się uwodzeniem kobiet —
poruszył znacząco brwiami.
— W innym wypadku żadna by się tobą nie zainteresowała —
słowa Kuroko widocznie uderzyły w demona wodnego. Skrzywił się
lekko. Furihata parsknął śmiechem, gdy je usłyszał. Czymś
naturalnym wydawało się ich droczenie.
— A ten sarkastyczny kolega, to kodama. — Aomine szturchnął
łokciem niebieskowłosego ducha. — Jest wkurzony, bo miał mieć
dzisiaj wolne i gzić się w swoim drzewie razem z nowym lokatorem.
Kuroko milczał. Puścił słowa towarzysza mimo uszu. Przyśpieszył
jedynie kroku, ale to nic nie dało, ponieważ był najniższy z
całej trójki, a więc miał najkrótszy krok.
Mulat widocznie zrozumiał, że powinien się nie odzywać, ponieważ
resztę drogi odbyli w ciszy. Ich wędrówce towarzyszyło cykanie
świerszczy, które było coraz bardziej słyszalne. Koncert cykady
przerywany był kumkaniem żab, które dobiegało z pobliskiego
jeziora, znad którego wiało chłodem. Kappa i kodama towarzyszyli
mu jeszcze przez paręnaście minut, by po pewnym odcinku trasy
pożegnać się. Powiedzieli mu, że resztę drogi musi odbyć sam.
Furihata przyjął to w milczeniu. Widział, jak ich postacie
rozpływają się w ciemności, by po chwili całkowicie stracić ich
z oczu.
Z lekkim wahaniem kroczył naprzód. Grunt stawał się grząski,
bardziej mulisty i kiedy Kouki podnosił nogę, rozlegało się
głośnie chlupnięcie.
Nagle tuż przed nim, spomiędzy drzew zaczęło sączyć się
światło. Tańczyło na nagich pniach drzew. Był to ogień. Żywy
płomień, który igrał z otaczającą go przyrodą. Tak dziki i
nieokiełznany jak tylko ten żywioł potrafił. Furihata był jak
ćma. Lgnął do niego, bo wiedział, że to był cel jego całej
wędrówki.
Pójdź do mnie, chodź do mnie.... — szept
rozległ się jakby w głowie Furihaty. Ciche brzęczenie w jego
uszach drażniło go. — W te olchy... Chodź ze mną!
Głos był niski, wibrujący w jego czaszce. Wwiercał się w jego
myśli i mamił je. Plątał zmysły. Noc równie dobrze mogła stać
się dniem, góra dołem, a sen jawą. Ten głos miał moc zmieniania
rzeczywistości. Teraz wiedział, z czym musieli się mierzyć jego
poprzednicy. Nikt nie mógłby się z nim mierzyć. Nic więc
dziwnego, że ci, którzy wrócili, zachowywali się jak szaleńcy.
Spotkanie czegoś takiego zmieniało.
Już stał na granicy światła i ciemności. Wystarczył jeden krok.
Kouki zamknął oczy i przekroczył granicę.
Powietrze tam było lżejsze i na swój sposób swojskie. Furihata
otworzył oczy, aby zobaczyć przestrzeń przed sobą.
Zupełnie jakby znajdował się w innym świecie. Jeszcze przed
chwilą była noc, a miejsce, w którym właśnie stał, było jakby
zatrzymane w czasie podczas wczesnego wieczoru. Niebo było
odsłonięte i zabawione na różowy, prawie czerwony kolor.
Gdziekolwiek spojrzał rosły potężne drzewa. Nie znał się na
nich zbyt dobrze, ale doskonale rozpoznawał w nich brzozy z
charakterystyczną białą korą i olchy, ponieważ niektóre rosły
obok jego domu. Jednak to nie one rzucały się w oczy najbardziej. W
samym centrum znajdowało się gigantyczne wydrążone drzewo na
kształt tronu. Jego korona sięgała wysoko w górę, znacznie
przewyższając pozostałe rośliny.
W środku niego siedziała drobna postać. Na tle jej czerwonych
włosów, tak podobnych do nieba tego dziwnego miejsca, wyróżniała
się złota korona, ozdobiona drobnymi rubinami. Długi zielony
płaszcz, przypominający kotarę z liści, ciągnął się po ziemi.
— Czekałem na ciebie — usłyszał. To był ten sam głos, który
słyszał wcześniej. Stanowczy, a jednocześnie delikatny. Król
Elfów nie musiał podnosić głosu, aby zdobyć posłuch.
Furihata spojrzał na niego z zafascynowaniem. Niepewnie podszedł
bliżej.
— Nie bój się. Nic ci się nie stanie. Ty będziesz ostatni.
Jesteś idealny — powiedział. Wstał i podszedł do
brązowowłosego.
— Idealny do czego? Czego chciałeś przez tyle lat? — spytał
się chłopak. Kiedy Król Elfów podszedł do niego bliżej,
zobaczył, że jest jednak niewiele wyższy od niego. Był blady jak
śmierć i widać było w nim smutek minionych dekad.
— Towarzysza.
Hej, hej, hej. Słowem wyjaśnienia, bo nie wytłumaczyłam wszystkiego.
Co się stało z tymi, którzy nie wrócili? Król Elfów jest wieczny, prawda? Lata mijają, śmiertelnicy umierają, a on trwa. A każdy chce miłości, tym bardziej nasz Akasz, który jak chce, to zrobi wszystko
I co jeszcze mogę powiedzieć.
Wszystkiego najlepszego w dniu imienin Jordbaer. Dużo zdrowia, pomyślności, miłości i wspaniałych ocen w szkole. Trzymaj się i miej zawsze wenę <3
Hej, hej, hej. Słowem wyjaśnienia, bo nie wytłumaczyłam wszystkiego.
Co się stało z tymi, którzy nie wrócili? Król Elfów jest wieczny, prawda? Lata mijają, śmiertelnicy umierają, a on trwa. A każdy chce miłości, tym bardziej nasz Akasz, który jak chce, to zrobi wszystko
I co jeszcze mogę powiedzieć.
Wszystkiego najlepszego w dniu imienin Jordbaer. Dużo zdrowia, pomyślności, miłości i wspaniałych ocen w szkole. Trzymaj się i miej zawsze wenę <3
Jeju, dziękuję <3 *tuli mocno*
OdpowiedzUsuńKurczę, kobieto. Bez żadnych ceregieli mówię, że to jest świetne, rewelacyjne. Ocieka zajedwabistością, sprawia, że wciągnęłam się w opowiadanie. Twoje opisy są po prostu genialne, a przedstawienie Akasza jako Króla Elfów, Aomine i Kuroko jako youkai podbiły malutką część serduszka, zajętego przez ledwie żywy (?) fandom Kuroko no Basket.
A to zakończenie... BOŻENO CHCĘ JESZCZE */////////////////*
Mam nadzieję, że kiedyś skrobniesz opowiadanie w klimacie fantasy, bo jakby nie patrzeć wyszło... fantastycznie :3 *hehehehe, ale sucho*
Jeszcze raz dziękuję za życzenia i za AkaFuri, kochana <3 Życzę Tobie wielkiego pokładu weny, by Cię nigdy nie opuszczała, cierpliwości do wszystkiego i wszystkich, zdrowia i tak dalej, i tak dalej. Skrótowo piszę, bo jeszcze się rozkręcę to nastąpi Apokalipsa dla oczu xDD
Hugu *tuli*
UsuńBardzo się cieszę, że ci się spodobało. Bardzo mi na tym zależało.
A powiem ci, że może kiedyś, kiedyś coś skrobnę w podobnej tematyce. Nigdy nie mówię nigdy ;)
I niech ciebie nie opuszcza wena. I zdrowiej szybko, byś mogła z zawrotną prędkością pisać do Ciszy.