Pairing: ShigaDabi
Uwagi: choroby psychiczne, piromania, angst
Zanim zaczniecie czytać chciałabym postawić sprawę jasno. Ten one-shot jest pogmatwany.
Warto zwrócić uwagę na sposób zapisania. Czy czcionka jest kursywą, czy jest pogrubiona. Czy jest normalna. To ma duże znaczenie i może ułatwić zrozumienie tekstu... Na sam koniec :)
Zaprezentowany w tej miniaturce szpital psychiatryczny nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości, tak nie jest w prawdziwym szpitalu i zanim zaczniecie rzucać we mnie pomidorami (które chętnie zjem), to o to właśnie chodziło.
Pisząc to nie miałam na celu nikogo urazić i jestem otwarta na krytykę oraz pytania dotyczące fabuły, która może spowodować mindfucka. To też było zamierzone :)
Nie przedłużając zapraszam do lektury.
Król Pik oznacza mężczyznę w starszym wieku, bruneta. Może to być przyjaciel, krewny, mąż lub kochanek. Jest bardzo towarzyski, zajmujący i dowcipny, ma jednak skłonności do kłamstwa, podstępów, chytrości, łgarstwa i do kradzieży.
Król pik to ktoś kto leczy i pomaga. Rady tej osoby będą cenne dla twojego samopoczucia. W pozycji odwróconej - zły lekarz.
Tylko w naszych głowach
— Nadal sądzisz, że jesteś w Lidze Złoczyńców?
Shigaraki milczał ze wzrokiem wbitym w biurko. Widać było na
nim ślady ludzkich dłoni, odciski palców, ślad po kubku, z
którego ulała się kawa. Tyle razy już przed nim siedział, ale
zawsze wypatrywał czegoś nowego. Gabinet psychiatry był miejscem
zmian, jedyne miejsce, w którym świat zewnętrzny i ten szpitalny
się łączyły. Szaro-niebieskie ściany ozdobione licznymi
dyplomami z dziedziny psychiatrii i psychologii miały tylko
udowadniać, że osoba za biurkiem jest kompetentna. Na biurku
znajdowała się jeszcze jedna rzecz, której Tomura nie był w
stanie nie zauważyć.
Mała ramka ze zdjęciem stała na uboczu, jednak przyciągała
wzrok każdego pacjenta. Była to jedyna osobista rzecz lekarza w
całym gabinecie. Znajdował się na nim lekarz i pewna kobieta na
tle rozkwitających wiśni. Wyglądał na rozluźnionego, był
uśmiechnięty, a jego blond włosy były roztrzepane przez wiejący
wiatr. Kobietę obok Shigaraki znał doskonale. Był czas, gdy
widywał ją często w domu, dopóki nie zmarła. Jego babka. Osoba,
przez którą skończył w takim miejscu.
— Mnie możesz powiedzieć wszystko. — Głos zachęcał do
tego, aby się zwierzył. Problemem było jednak to, że Tomura tego
nie chciał. Im dłużej trzymał w sobie te sekrety, tym bardziej
się z nimi oswajał. Stawały się tylko jego, a w tym zimnym
miejscu nic nie mogło być własnością. Byli wspólnotą, która
cierpiała to samo.
— Spójrz na mnie, proszę.
Shigaraki uniósł wzrok, na mężczyznę siedzącego za biurkiem.
Toshinori Yagi znany wszystkim na oddziale jako All Might przez swoją
posturę. Był wysokim, postawnym mężczyzną, podchodzącym pod
czterdziestkę. Wśród pacjentów szpitala psychiatrycznego budził
posłuch i każdy pod pewnym względem się go obawiał.
— Shim... — zaczął, ale pod ostrym spojrzeniem młodszego
szybko się zreflektował — Shigaraki, jestem tutaj po to, aby ci
pomóc. Wam wszystkim — dodał po chwili. Uśmiechnął się,
pokazując rząd białych zębów, które Tomurze przypomniały zęby
drapieżnika. Tak, jakby on sam był ofiarą. Chciał na nim zagrać,
przechytrzyć go. Grać w jego grę i liczyć na wygraną.
— Tak — odpowiedział Było to pierwsze słowo, które
wypowiedział na głos od dłuższego czasu. Jego głos był
ochrypły, niski, dla osoby postronnej mógł sprawiać wrażenie
niepokojącego. Pacjent podrapał się po szyi, czując pod palcami
blizny. All Might przyglądał się temu uważnie, zapisując coś w
zeszycie leżącym na biurku.
— I co robisz? Zabijasz? Kto tym razem ci się śni? Znowu ja?
Rozkład.
Młody mężczyzna pokiwał głową.
— Ty, Midoriya — przyznał niechętnie, wiercąc się na
krześle. Było niewygodne. Czasami zastanawiał się, czy tak nie
było specjalnie. Może to był subtelny sposób na tortury?
— Bierzesz wszystkie leki? Zwiększyliśmy ci dawkę, więc
powinieneś nie mieć już omamów — poinformował go lekarz.
Shigaraki milczał. Męczyła go już ta rozmowa. All Might jakby
to wyczuł i westchnął głośno. W końcu był tylko człowiekiem.
— Najlepiej wyjdziesz, jeżeli będziesz współpracować.
Mówiłem ci to już niejednokrotnie. Wiem, że to nie jest dla
ciebie łatwe, ale jesteś tutaj. Sam to wybrałeś. Sam chciałeś
się leczyć, więc zrób to dla siebie. Pomyśl o swojej rodzinie.
— Nie mam jej, zapamiętaj to sobie — powiedział dobitnie
Shigaraki. — Jestem sam.
Toshinori zaprzeczył.
— To się dzieje w twojej głowie.
— Ale to nie sprawia, że to mniej realne. Mogę już stąd iść?
W oczach lekarza prawdopodobnie już był stracony.
Jesteś martwy.
— Możesz iść, do zobaczenia pojutrze. Pamiętaj, że nie bez
powodu masz takie prawa. Jesteś w lepszej pozycji od innych i nie
zaprzepaść tego.
— Oczywiście, postaram się — Tomura wykrzywił swoją twarz
w imitacji uśmiechu. Wiedział, że wygląda przerażająco.
Uwielbiał to robić innym. Wyszedł z gabinetu, chcąc trzasnąć
drzwiami, ale wiedział, że zapłaciłby za to zbyt wielką cenę.
Korytarz, na który wyszedł, miał sprawiać wrażenie
bezpiecznego i przyjaznego, jednak dla Tomury był on wyjęty z
koszmaru. Jego ostatnia mila. Ściany pomalowane na zielony pseudo
uspokajający i odprężający kolor nie spełniały swojej funkcji.
Wręcz powodowały ból głowy od nadmiernego wpatrywania się w nie,
gdy nie znalazło się nic do roboty. Kiedy Tomura wychodził z
wąskiego korytarza do przedsionka, zaatakowało go światło.
Korytarz był oświetlony jedynie słabymi jarzeniówkami, więc taka
różnica oświetlenia oślepiła go na chwilę.
Ponownie podrapał się po szyi. Wiedział, że niedługo
rozgrzebie stare rany, ale nie mógł się powstrzymać przed
odrobiną bólu.
W głównym pomieszczeniu znajdowała się większość pacjentów.
Pomiędzy nimi przemieszczały się pielęgniarki, jednak większość
czasu spędzały w pokoju obok, obserwując wszystkich przez szklaną
ściankę. W samym centrum znajdowała się kanapa, dość miękka
bez żadnych kanciastych zakończeń, które mogłyby kogokolwiek
skaleczyć. Wszystko było miękkie, ciepłe... obrzydliwe. Shigaraki
zacisnął mocno usta.
Aż czerwień przesłoni wszystko i mięso się zepsuje.
Nogi poniosły go właśnie tam, chociaż najchętniej poszedłby do
pokoju, ale był to czas na socjalizację. Minął kręcącą się
wokół pielęgniarkę. Według niego chyba jako jedyna nie straciła
jeszcze pierwotnego zapału, który z biegiem czasu będzie ją
ogarniać. Zachciało mu się śmiać. Biedna, biedna Uraraka Ochako,
żywy kawał mięsa.
— Twój płomień wygasa — szepnął do siebie. Minął
wszystkich, nie skupiając się na nikim, aż usiadł. Wziął do
ręki leżące obok karty. Przyjrzał się im dokładnie. Dama karo
wyglądała na zużytą, a król pik wyglądał jak biała karta,
całkowicie się wytarł. Przez chwilę, jedną ulotną sekundę
przed oczami widział siebie, jak zrywa się z kanapy i biegnie w
kierunku pielęgniarek z kartą w dłoni, niczym bronią. Papier
potrafił kaleczyć. Tak bardzo chciał zobaczyć czerwień na
rękach, która prześladowała go w nocnych snach. Rzeczywistość
skrzeczy...
— Shigaraki... — usłyszał szept przy uchu. Ścisnął w dłoni
dziewiątkę trefl. Czarna jak jego dusza. Dziewięć jak ilość
miesięcy, które spędził w tym miejscu. Odwrócił powoli głowę,
aż jego oczy nie napotkały tych drugich, złotych na co dzień, ale
dzisiaj czarnych i dziewczęcych należących do Togi.
Himiko przybyła krótko po nim. Niska nastolatka o blond włosach,
które chciała wiązać w dwa koki, ale nie mogła, dlatego zwisały
z obu stron jej twarzy, czyniąc ją bardziej podłużną. Ubrana w
przepisowy szary strój usiadła obok niego. Nie wiedział, dlaczego
przyciągnął ją do siebie. Nie dbał o znajomości, nie chciał
nic z tego miejsca wyciągnąć.
Tylko krew, rozpacz i łzy.
Rozmarzony głos dziewczyny rozlewał się jak gęsty syrop w uszach
mężczyzny. Była blada, widać było jej żyły, a źrenice miała
rozszerzone.
— Czego?
— Nie uważasz, że wygląda idealnie? — westchnęła i
rozciągnęła się, dotykając stopą o udo Tomury. Złapał ją za
nią i lekko wykręcił, co spowodowało, że spomiędzy ust
dziewczyny wydobyło się sapnięcie. Puścił ją, nic nie mówiąc.
— Nie wiem, o czym mówisz i nie chcę wiedzieć. — To jedynie ją
bardziej zachęciło. Mimo odurzenia lekami i tak była pobudzona.
Była ciekawym przypadkiem. W chwilach, kiedy myślał całkowicie
racjonalnie, stanowiła ciekawy obiekt obserwacji. W pozostałych
momentach swojej przypadłości stawała się sojuszniczką, którą
i tak pogardzał. W dokumentach, które widział u lekarza, gdy ten
myślał, że jest zbyt zamulony lekami, by widzieć coś więcej niż
czubek własnego nosa, widniał zapis, że miała dość wysoki popęd
seksualny połączony z fascynacją krwią. Jej sadystyczne
skłonności bywały niebezpieczne dla otoczenia i nie ograniczały
się jedynie do łóżka. A była zaledwie nastolatką...
— Ona — wymruczała wręcz, opierając się na jego ramieniu. Tak
bardzo pragnęła dotyku, że stawało się to obrzydliwe. Wskazywała
na Urarakę, która mówiła coś do Midoryi, jedynego z trzech
pielęgniarzy, którzy byli zatrudnieni na stałe. — Chociaż oni
dwoje... Gdyby chociaż trochę ich ozdobić.
Z pewną przyjemnością patrzył na jej błysk w oku. Wiedział, o
czym myślała. Pocałować, pogryźć aż do pierwszej krwi i wyssać
ją niczym wampir. Była twardą przeciwniczką, skoro nawet końska
dawka jej leków jeszcze jej nie uspokoiła.
— Wybacz na chwilę — zaśmiała się lekko jak mała niewinna
dziewczynka. Kołysząc biodrami, zbliżała się powoli, jak dzikie
zwierzę w kierunku ofiary. Przechodząc obok Agakure, przeczesała
palcami jego włosy, wyrywając odrobinę i zaciągając się ich
zapachem.
— Powinni dawać nam coś lepszego. Masz piękne włosy —
skomplementowała. Agakure przeszył ją bezlitosnym spojrzeniem.
Według Tomury był chyba najnormalniejszą osobą w całym
otoczeniu, włączając w to personel. Przeszła dalej uśmiechając
się i lekko zataczając, ale nadal nie zbaczając z kursu. Shigaraki
pokręcił głową, widząc, że ani Midoryia, ani Uraraka nie
widzieli zbliżającego się zagrożenia, a powinni być na nie
wyczuleni. Za bardzo ufali lekom niż rozsądkowi. Zbyt małe
doświadczenie stanęło w natarciu z siłą przetrwania.
Nagle Himiko jakby otrzeźwiała, błyskawicznie objęła
pielęgniarkę za szyję i przyciągnęła mocno do siebie. Była
nadzwyczajnie silna mimo swojej drobnej postury. Uraraka była o parę
centymetrów od niej wyższa i tęższa, jednak nie była w stanie
wyrwać się z uścisku.
Mimo tej sytuacji tylko niektórzy z pacjentów zareagowali w
jakikolwiek sposób. Większość tępo wpatrywała się w jakiś
obiekt. Tylko on, Dabi, który znajdował się blisko źródła akcji
oraz Agakure bacznie obserwowali rozwój sytuacji.
Pielęgniarz szybko zareagował. Złapał blondynkę za kark, tak że
musiała puścić Ochako.
— Puszczaj mnie! — krzyczała Toga. Jej twarz nabrała czerwonego
odcienia, jakby cała krew postanowiła się przemieścić w jedno
miejsce. Ślina ściekała jej z jednego kącika ust, plamiąc rękaw
uniformu Midoriyi. Ten nic sobie z tym nie robił, tylko trzymał ją
na tyle mocno, by nie mogła sobie i innym zrobić krzywdy.
— Idź po lekarza — powiedział do koleżanki. Himiko starała
się ugryźć go w rękę, ale uniósł jej głowę wystarczająco
wysoko. Spojrzała na niego z dołu. Według Shimury było to
nieostrożne posunięcie ze strony pielęgniarza. Gdyby dziewczyna
miała chociaż trochę rozumu, mogłaby uderzyć z całym impetem w
jego szczękę i go ogłuszyć. Zamiast tego rozluźniła się
maksymalnie, przez co prawie by upadła, gdyby nie trzymający ją
Izuku.
— Mój wybawca — powiedziała i uśmiechnęła się upiornie. —
Nie musisz być zazdrosny, skarbie. Zawsze możesz się przyłączyć
do mnie i twojej przyjaciółki.
Dłonie, które miała w uścisku, wpiły się w skórę chłopaka na
tyle mocno, by z ran popłynął strumyczek krwi.
— Taki podobasz mi się bardziej, ale mógłbyś wyglądać jeszcze
lepiej. Mogę cię przyozdobić? — zapytała łagodnie i nieco
nieśmiało. Postarała się nawet o rumieniec na jej nieco zapadłych
policzkach, chociaż jeszcze, kiedy przybyła do ośrodka Tomura
pamiętał je jako pełne. Pielęgniarz nic nie powiedział. To
najbardziej irytowało Shigarakiego.
Ochako już nie wróciła. Zamiast tego szybko pojawił się All
Might z asystą w postaci młodszego lekarza, który był u niego na
specjalizacji. Powiedział młodszemu, co zamierza podać Himiko, a
potem po prostu wbił w jej odsłonięte ramię igłę i wstrzyknął
odpowiednią substancję.
— Weźcie ją do izolatki — powiedział po prostu, zmęczonym
głosem, jak to on cierpiał najbardziej ze wszystkich zgromadzonych.
Spojrzał w kierunku Tomury, ale szybko przesunął wzrok na kogoś
innego. Po kilku sekundach nikt by nie wiedział, że cokolwiek się
stało, gdyby nie plamka krwi na podłodze w miejscu, gdzie skapnęła
z dłoni Midoriyi i krzyki dobiegające z izolatki, ale na szczęście
Toga szybko umilkła, ponieważ leki zaczęły działać.
Wśród względnej ciszy, przerywanej nieco głośniejszym głosom
dobiegającym z ich pomieszczenia socjalnego, słychać było płacz,
może to była Uraraka... Shigaraki rozłożył się wygodniej na
kanapie. Tak, długo nie pobędzie razem z nimi wszystkimi.
— Masz rację — usłyszał za sobą głos. Dabi, najmłodszy
nabytek stał za nim. Był piromanem i miał za sobą już jeden
atak. Na jego szczęście został uznany za niepoczytalnego w chwili
podkładania ognia pod swoją starą szkołę i trafił na leczenie.
Od czasu kiedy je rozpoczął, był niezwykle łagodny, dlatego mógł
spędzać czas z innymi. Tomura nie potrafił jednoznacznie
stwierdzić, co mu siedzi w głowie, co było niezwykle irytujące.
Ostatecznie mógł udawać, tak samo, jak Himiko.
— Oczywiście. Brałeś pod uwagę inną opcję?
Dabi parsknął urwanym śmiechem, a raczej jego parodią.
— Wielki pan się nie myli.
Tomura przeszył go spojrzeniem niebieskich oczu. Czuł zbliżający
się ból, kiełkujący jak ziarenko z tyłu jego głowy.
Rzeczywistość wzywa.
Na twarzy Dabiego pojawił się mały uśmieszek, pokazujący jedynie
koniuszki jego siekaczy. Znajdował w sobie mnóstwo przyjemności,
drocząc się z Tomurą. Chłopak usiadł obok niego, nic nie mówiąc.
Patrzył jedynie przed siebie, obserwując uważnie innych. Był jak
drapieżnik, który w ukryciu polował na swoje ofiary.
Aż pierwsza krew poleje się...
*
Jasne światło oślepiło chłopaka. Ostry blask jarzeniówki
pochodzące z korytarza wpełzło do izolatki. Szare ściany stały
się obskurniejsze, niż wcześniej się wydawało.
— Słyszysz... Musieliśmy... dawkę... zachowanie.
Głosy dochodziły do niego jakby przez gruby mur. Dźwięki
dochodziły do niego z opóźnieniem, a sam miał wrażenie, jakby
znajdował się pod wodą. Ruchy miał ociężałe, niezdarne, a ten
piekielny ból nadal nie mijał. Narastał powoli.
Igła wbijająca mu się w sam środek śródmózgowia wchodziła
coraz głębiej. Świat stał się zbyt czysty, zbyt jasny dla jego
oczu. Nie mógł tak żyć. Nie pasował.
— Dajcie... mililitrów... niech przeniosą...
Ręka całkowicie mu zdrętwiała, ale nie miał siły, by nią
poruszyć. Ktoś musiał zauważyć, że miał ją nienaturalnie
zgiętą, bo poczuł, jak mu ją prostują. Zostało mu jeszcze tylko
małe ukłucie, szybkie. Wizja jeszcze bardziej się zamazała.
Postacie dookoła niego stały się jedynie cieniami, migoczącymi
jak płomień na wietrze.
— Śpij.
Cisza opatuliła go, niczym gruby, wełniany koc, zamykając na
otaczający go świat.
*
To był kalejdoskop. Feeria barw migająca przed oczami, pulsująca w
rytm uderzeń serca. Echo rozprzestrzeniające się po organizmie. To
było jak złoty strzał. Śmierć miała nastąpić już niedługo,
ale zanim jej szpony zacisnęły się na nim, żył intensywniej. W
jego głowie rozlegało się mocne dudnienie, a całe ciało drżało
w oczekiwaniu.
Pierwsze dotknięcie było lekkie i prawie niezauważalne, jednak
każde kolejne zatrzymywało karuzelę, w której się znajdował.
Dłonie nie były delikatne, wręcz przeciwnie. Były poznaczone
bliznami, szorstkie, drażniące jego skórę tak bardzo, że mrowiła
i cierpła. Krew zawrzała mu w żyłach, gdy oddech owiał mu kark,
a cudze palce zacisnęły się na jego gardle, ciągnąc głowę do
tyłu.
Był bezbronny. Długie palce przesuwały się wzdłuż tętnicy
szyjnej, przyciskając się do niej, jakby chcąc wyczuć tętno.
Dłoń przesunęła się nieco wyżej na usta, rozchylając wargi i
wkładając między nie wskazujący palec. Chłopak posłusznie
zaczął go ssać. Spojrzał prosto w oczy stojącemu przed nim
Dabiego. Niebieskie oczy wręcz iluminowały w ciemności, która
nastała w ciągu paru sekund.
Tak bardzo, bardzo by chciał, aby...
Skosztować trochę krwi.
Z całej siły zacisnął zęby na palcu, aż poleciała z nich krew.
Dabi nie zdradził po sobie bólu ani jednym grymasem. Metaliczny i
słony posmak we własnych ustach sprawił, że przymknął oczy z
rozkoszy.
Wyciągnął swoje ręce do przodu i chwycił mężczyznę za biodra,
przysuwając go bliżej siebie. Pragnął zerwać ubrania i naznaczyć
każdy odsłonięty kawałek skóry jako swój. Tylko on mógł być
panem sytuacji, pozwalając jednocześnie na uleganie.
Było ich dwóch. Tenko i Tomura. Oraz ich nieustająca walka między
pragnieniem a istnieniem.
*
Leczenie było nieustannym udowadnianiem sobie, że jest w stanie
kontrolować swoje myśli. Walką z bólem głowy, wizjami, które
kusiły ucieczką w inne światy. Mógł być każdym. Najgorszym
koszmarem ludzi, który szerzy zepsucie, kochankiem, uciekinierem.
Aż zostało tylko echo wspomnień i jego prawdziwego ja, którego
chciał unikać ze wszystkich sił.
— Nazywam się Shigaraki Tomura — powiedział z naciskiem,
jakby to była niepodważalna prawda. To było dla niego lepsze. Był
nową wersją siebie. Silniejszy, potężniejszy... ale gdzieś tam,
w skrytości jego słabości nadal istniały. Aż wreszcie stała się
namacalna.
Dabi pojawił się w rzeczywistości oraz w każdej jego
halucynacji. Nie odstępował go na krok, a on nie potrafił przed
nim uciec. Czy to był znak, że przekroczył już pewną granicę?
Nie mógł odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Dabi był obok niego. Jak zjawa, mara senna, która po prostu
jest. Kiedy pierwszy raz go zobaczył, nie był pewny czy to nie
kolejna halucynacja.
Ile razy zdarzało się, że płynnie przechodził z normalności
do halucynacji. Linia zacierała się szybko i niezauważalnie. Czy
tak miało być już zawsze? Znajdował się w szpitalu, by zostać
wyleczonym. Mówili mu, że to wszystko zależy od niego i
jednocześnie stawiali przed nim opcję? Drogę wiodącą w
zatracenie?
Dabi mógł być wszystkim. Najskrytszą tajemnicą, marzeniem lub
koszmarem. Cieniem pełgającym po ścianie wśród tysiąca innych,
a przy tym wyróżniającym się. Czy to było zbyt duże marzenie:
Chcieć złapać ten ulotny dym nim zniknie?
I tylko on, on, on. W każdym kącie, mimo mrugnięcia okiem, to
właśnie on trwał, gdy cały świat znikał w jego dłoniach.
Ponieważ był niszczycielem światów, ale to właśnie jego
zniszczono.
— Jestem tutaj, przy tobie.
Głos towarzyszył mu, wspierał w chwilach największego zwątpienia,
a przy tym sam zwodził. Tak bardzo, że zgubienie się było jedyną
możliwością.
Czasami Dabiego nie było. Znikał i pozostawał po nim tylko dźwięk.
To były dni, w których decydował się nie otwierać oczu. Wtedy
mógł mówić. Opowiadać o swoich halucynacjach bez zahamowań. Co
było prawdą, a co kłamstwem?
Kto mógł wiedzieć, że głos nie był głosem, że to nie była
imaginacja.
Że wszystkie sekrety, które od wielu lat pielęgnował w swojej
duszy, nagle wydostaną się na światło dzienne, a on sam zostanie
zdradzony.
*
— Widzisz to? — Dabi wskazał palcem na odległy o miliony lat
świetlnych punkt na nieboskłonie. To była ciepła, czerwcowa noc.
Leżeli wśród traw, zasłaniających ich przed ludzkim spojrzeniem.
To było pustkowie. Dookoła nich znajdowały się jedynie
świerszcze, grające swój koncert.
— Co?
— Wolarza — powiedział, jakby to wszystko wyjaśniało Tomurze.
Ten jednak nigdy nie interesował się gwiazdami. Wolał sprawy
przyziemne.
— To ten gwiazdozbiór? — spytał, jednakże bez większego
zaciekawienia.
— Mhm — przytaknął mężczyzna. — Wiąże się z nim ciekawa
historia. Wolarz był rolnikiem, który chciał pomóc ludziom.
Dzięki temu trafił na niebo.
— I to niby jest ciekawe? — prychnął Shigaraki.
— Jego starania nie poszły na marne. Każda rzecz ma swoją
wartość i nagrodę.
— Ten morał ma do czegoś nawiązywać, tak? — domyślił się
Tomura.
Dabi zaśmiał się lekko i pokręcił głową. Między pasma jego
ciemnych włosów zaplątały się pojedyncze źdźbła trawy.
— Skoro tak sądzisz... — westchnął teatralnie. — To ja
wygram wszystko — oznajmił.
Tomura zmarszczył brwi. Pionowa zmarszczka przecięła mu czoło.
— Czyli?
— Musisz się obudzić, wiesz? — powiedział nagle Dabi i
spojrzał mu prosto w oczy. — Wstawaj!
Nic nie zrozumiał, ale posłuchał go. Obudził się i to był błąd,
ponieważ świat idealny nie istniał, a słowa zostały rzucone na
wiatr.
*
Pomieszczenie było małe. Ceglane ściany były pozasłaniane
półkami, a jedna barem. Kurogiri stał niedaleko, trzymając w
dłoni szklankę. Zmaterializowane palce przesuwały się po
krawędzi, przez co ciszę przerwał cichy dźwięk.
— Przestań — powiedział Shigaraki.
— Już, już. Nerwowy jesteś — stwierdził, rozmywając się w
granatowo-czarną mgłę. — Na pewno przyjdzie. To nie było
skomplikowane.
Tomura spojrzał na niego ze złością, ale nie odpowiedział.
Podrapał się o karku, czując, że niedługo pojawią się nowe
blizny. Na palcach pojawiła się plamka krwi, którą po chwili
roztarł.
— Wróci, bo nie ma innego wyjścia.
Nadal się drapiąc, wstał i wziął do drugiej ręki szklankę
pełną bursztynowej cieczy. Skrzywił się lekko, gdy pierwsze
krople zapiekły go w gardle.
— Planowaliśmy to od dawna, więc wszystko pójdzie zgodnie z
planem, Kurogiri — oznajmił. — All for One ma co do nas plany, a
my ich nie zmarnujemy.
— Nie powinieneś teraz pić — pouczył go cień. — Nasze moce
są bardziej kapryśne, sam o tym dobrze wiesz.
Tomura uśmiechnął się pod nosem, ale zignorował słowa swojego
współtowarzysza. Przymknął oczy i przypomniał sobie, jak Dabi
wychodził z ich kryjówki z dłońmi wciśniętymi w kieszenie
spodni, całkowicie spokojny. Jego blizny w ubogim oświetleniu
wydawały się jeszcze ciemniejsze.
— Wrócę, jak zwykle — powiedział jedynie. Miał przyprowadzić
kolejnego chętnego do wstąpienia do Ligi Złoczyńców. Chociaż
Kurogiri był do tego sceptycznie nastawiony, jednak sam All for One
zezwolił na to, by to właśnie on poszedł zwerbować kolejnych
członków.
Shigaraki przymknął powieki, chcąc przypomnieć sobie detale, aż
nagle przed jego oczami nagle pojaśniało, jakby coś przed nim
zaczęło się gwałtownie palić.
Walka nigdy się nie kończyła.
Obraz zaczął migać przed jego oczami, a w gardle nagle zrobiło
się sucho, jakby mówił przez cały czas. Złapał się na szyję,
ponieważ nie mógł złapać oddechu. Dusił się świadomością,
która go przytłaczała.
— Wracaj! Tu jest bezpieczniej.
Ale Tomura nie chciał. Otworzył szerzej oczy, chcąc przegonić od
siebie rzeczywistość. Tutaj był silniejszy, tutaj nikt nie miał
takiej władzy, jaką on posiadał.
On zawsze jest silniejszy, Tenko.
Zawsze chciał go dopaść, był silniejszy wszędzie, gdzie
Shigaraki się pojawił. Był numerem jeden. Był Wszechmocnym.
*
Obudziło go światło. Błysk jarzeniówek zmusił go do otwarcia
oczu. Zamrugał szybko, jednak od razu je zamknął, aby się
przyzwyczaić. Po chwili już mógł swobodnie przyjrzeć się
otoczeniu. Leżał w jakiejś sali, która nie przypominała mu już
jego pokoju. Zapach lekarstw i środków odkażających, który
unosił się w powietrzu, był jednoznaczną podpowiedzią, że
znajdował się na oddziale zamkniętym.
Chciał unieść głowę, ale nie był w stanie. Ręce miał
przypięte do łóżka w taki sposób, aby ograniczyć mu pole
manewru do minimum. Zrobiło mu się duszno, a z każdym oddechem
było mu coraz trudniej. Czuł się tak, jakby coś go przygniotło,
jednak tak nie było.
— Dobrze, że się obudziłeś, Shimura — usłyszał głos
dobiegający z naprzeciwka. Spojrzał w tym kierunku i zobaczył
stojącego w drzwiach lekarza. Toshinori stał wyprostowany, jednak
nie wyglądał tak, jak Shigaraki go zapamiętał. Miał zapadnięte
policzki i pod oczami widać było cienie.
Zmarnowany. To słowo doskonale opisywało jego stan.
— Musisz zrozumieć, że zrobiliśmy to dla twojego dobra.
Bardzo się szarpałeś. Dabi bardzo się o ciebie martwił —
powiedział.
Ścisk w piersi zmalał, jednak na sile przybrało uczucie
niepokoju. Lekarz podszedł bliżej niego i usiadł na krześle,
które stało na korytarzu.
— Gdzie on jest?
— Tam gdzie zwykle. On nigdzie nie poszedł, Tenko.
Wzrok starszego mężczyzny skupił się na leżącym Shigarace i
złagodniał.
— Nazywałeś mnie Wszechmocnym. To dlatego chcesz mnie zabić?
Przez Nanę? Wiem, że teraz jesteś tutaj, przy mnie. Jesteś
świadomy, gdzie jesteś. To już nie twoja wyobraźnia. Ona po
prostu umarła, a ty nic nie mogłeś zrobić. Nie jesteś zły, nie
przeszedłeś na złą stronę, mimo że tak sądzisz. To był napad,
który skończył się najgorzej, jak mógł.
— Nic nie wiesz — przerwał mu Tomura. — Nazywam się
Shigaraki Tomura, Shimura Tenko nie istnieje. Zniknął.
— Obiecałem coś jej. Że będę dobrym lekarzem, nie mogę o
tobie zapomnieć — powiedział Yagi.
Shigaraki nie odezwał się, patrzył jedynie w biały sufit.
Otaczał go tylko ten jeden kolor. Brak bodźców. Spokój.
— Skąd to wiesz? — zapytał.
— Powiedziałeś Dabiemu. Zawsze mu to mówisz. Zawsze go
odnajdujesz i opowiadasz mu o wszystkim... Jest dla ciebie aż tak
ważny? W każdym świecie?
— Zdradził mnie.
— Pomógł nam, a my pomożemy tobie. On zrobił krok naprzód.
Powinieneś się cieszyć. Wiesz, że ja nie mogę powiedzieć ci nic
więcej, ale jego nie obejmują żadne tajemnice. To nie zdrada, to
troska o ciebie — tłumaczył cierpliwie.
— Zawsze o tym wiedziałem, mimo wszystko. Przyniósł kłopoty.
— Głos Tomury stał się monotonny, coraz cichszy. Jakby ponownie
zasypiał.
— Śpij, teraz już będzie lepiej. — Toshinori wstał i
odstawił krzesło na swoje miejsce. Wyszedł i razem z nim odeszła
bezsilność. Shigaraki zebrał się w sobie i rzucił na głos.
— Puste słowa, które nie zastąpią niczego.
I taka była prawda, a to nadal nie była rzeczywistość. Nie ta
prawdziwa, bo to byłoby zbyt bolesne.
*
Dla Tomury czas naprawdę się dłużył. Minuta dłużyła się
jak godzina, godzina w dobę, a cały dzień w tydzień. Nie miał
nic, co pomogłoby mu zorientować się, jaki jest dzień. Leki
pomogły tylko trochę. Wiedział, gdzie jest, wiedział, co jest
prawdziwe dla innych. Aż wreszcie wrócił do siebie za dobre
zachowanie. Nic się nie zmieniło. Himiko siedziała w kącie,
wgapiając się w ścianę, a z kącika jej ust ściekała ślina. Bez
życia, jak kukiełka, którą należało pokierować. Wolał ją w
swoim wydaniu. W jego świecie była lepsza, silniejsza.
Agakure był taki sam. Również siedział, ale trzymał się
dobrze. Przesuwał pionki po szachownicy, grając sam ze sobą.
Pielęgniarka wytarła usta Himiko, a ta uniosła wzrok nieco wyżej.
Rozpoznała Ochako, jednak leki zrobiły swoje i nic nie była w
stanie zrobić.
Shigaraki jednak nie po to tam przyszedł. Miał tylko jeden cel,
który się od niego stopniowo oddalał. Dabi mógł wyjść, podczas
gdy wszyscy inni mieli nadal wegetować.
Mógł zacząć wszystko od nowa.
Pielęgniarki nie były dyskretne. Wszyscy, którzy jeszcze
kontaktowali, wiedzieli, że tamtego dnia Dabi ma opuścić ośrodek.
On mimo to nic sobie z tego nie robił i stał przy zakratowanym
oknie, patrząc w dal. Czekał na to, aż wyjdzie przez drzwi
oddziałowe, które znajdowały się jeden korytarz dalej. Aż
dyżurujący mu je otworzy i rozlegnie się cichy pisk.
Tomura skierował się powoli ku niemu. Dabi odwrócił się w
jego stronę i posłał mu uśmiech.
— Cześć — powiedział. — Dobrze się trzymasz.
Shigaraki zmrużył oczy i otworzył usta, aby coś powiedzieć,
ale wyleciało z nich jedynie powietrze. Zamknął je i zebrał w
sobie myśli. Chciał powiedzieć, to co już od dawna siedziało mu
w głowie.
— Wykorzystałeś mnie. Uznali, że jesteś dostatecznie
normalny, by komuś... pomóc.
Poparzony przyjrzał mu się uważnie i kiwnął głową.
— Niestety. Przepraszam, że to tak wyszło, ale opcje były
tylko dwie. Ty albo ja. W tym świecie nie ma altruistów i dobrze o
tym wiesz. Każdy chce stąd wyjść, a ja szukałem możliwości.
Shigaraki pokiwał głową. To, co mówił Dabi, było prawdą. To
nie tak, że nie spodziewał się czegoś podobnego, ale nadeszło to
z najmniej oczekiwanej strony.
— Jesteś wolny, Tenko — pożegnał się. — Powinieneś mi
dziękować. Witaj w prawdziwym życiu.
Shigaraki parsknął urwanym śmiechem.
— Nie muszę za nic dziękować. Odroczyłeś jedynie swój
wyrok. Sam będziesz tu stał. Ponownie. Tacy, jak ty ciągle
popełniają te same błędy.
Dabi pokręcił głową, uśmiechając się lekko.
— Nie zamierzam tu wracać. Już nikt mnie nie złapie —
obiecał. Osiągnął to, czego chciał. Wydostał się z ośrodka i
spalił za sobą mosty, jak na niego przystało. Ścieżka życia
Dabiego zawsze była oznaczona płomieniami, tak samo, jak on.
Dabi uchylił czapkę, którą miał wciśniętą na głowę.
Wcale nie była mu potrzebna, Shigaraki uważał, że chce jedynie
lepiej wtopić się w tłum ludzi na ulicach. Musiał mieć ją, gdy
tu przybył, a wszystkie rzeczy zostały im zabrane. Zupełnie jak w
więzieniu.
— Do zobaczenia w takim razie, Shimura. Miło spędziłem z tobą
czas — Dabi wykrzywił usta w uśmiechu. — Może kiedyś nasze
ścieżki znowu się splotą.
— Shigaraki, tak się nazywam dla ciebie — odparł Tomura. W
jednej ręce trzymał coś, co wcześniej zabrał z głównej sali,
jego talizman i symbol, który prześladował go wszędzie. Znak.
Pokazał mu wytartą kartę króla pik. To była jego przyszłość.
Pustka, którą pozostawił po sobie w życiu, i która będzie
się za nim ciągnąć w wieczność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz