niedziela, 22 lipca 2018

Tylko w naszych głowach

Fandom: BNHA
Pairing: ShigaDabi
Uwagi: choroby psychiczne, piromania, angst

Zanim zaczniecie czytać chciałabym postawić sprawę jasno. Ten one-shot jest pogmatwany.
Warto zwrócić uwagę na sposób zapisania. Czy czcionka jest kursywą, czy jest pogrubiona. Czy jest normalna. To ma duże znaczenie i może ułatwić zrozumienie tekstu... Na sam koniec :)
Zaprezentowany w tej miniaturce szpital psychiatryczny nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości, tak nie jest w prawdziwym szpitalu i zanim zaczniecie rzucać we mnie pomidorami (które chętnie zjem), to o to właśnie chodziło.
Pisząc to nie miałam na celu nikogo urazić i jestem otwarta na krytykę oraz pytania dotyczące fabuły, która może spowodować mindfucka. To też było zamierzone :)
Nie przedłużając zapraszam do lektury.

Król Pik oznacza mężczyznę w starszym wieku, bruneta. Może to być przyjaciel, krewny, mąż lub kochanek. Jest bardzo towarzyski, zajmujący i dowcipny, ma jednak skłonności do kłamstwa, podstępów, chytrości, łgarstwa i do kradzieży.
Król pik to ktoś kto leczy i pomaga. Rady tej osoby będą cenne dla twojego samopoczucia. W pozycji odwróconej - zły lekarz.

Tylko w naszych głowach


Nadal sądzisz, że jesteś w Lidze Złoczyńców?
Shigaraki milczał ze wzrokiem wbitym w biurko. Widać było na nim ślady ludzkich dłoni, odciski palców, ślad po kubku, z którego ulała się kawa. Tyle razy już przed nim siedział, ale zawsze wypatrywał czegoś nowego. Gabinet psychiatry był miejscem zmian, jedyne miejsce, w którym świat zewnętrzny i ten szpitalny się łączyły. Szaro-niebieskie ściany ozdobione licznymi dyplomami z dziedziny psychiatrii i psychologii miały tylko udowadniać, że osoba za biurkiem jest kompetentna. Na biurku znajdowała się jeszcze jedna rzecz, której Tomura nie był w stanie nie zauważyć.
Mała ramka ze zdjęciem stała na uboczu, jednak przyciągała wzrok każdego pacjenta. Była to jedyna osobista rzecz lekarza w całym gabinecie. Znajdował się na nim lekarz i pewna kobieta na tle rozkwitających wiśni. Wyglądał na rozluźnionego, był uśmiechnięty, a jego blond włosy były roztrzepane przez wiejący wiatr. Kobietę obok Shigaraki znał doskonale. Był czas, gdy widywał ją często w domu, dopóki nie zmarła. Jego babka. Osoba, przez którą skończył w takim miejscu.
Mnie możesz powiedzieć wszystko. — Głos zachęcał do tego, aby się zwierzył. Problemem było jednak to, że Tomura tego nie chciał. Im dłużej trzymał w sobie te sekrety, tym bardziej się z nimi oswajał. Stawały się tylko jego, a w tym zimnym miejscu nic nie mogło być własnością. Byli wspólnotą, która cierpiała to samo.
Spójrz na mnie, proszę.
Shigaraki uniósł wzrok, na mężczyznę siedzącego za biurkiem. Toshinori Yagi znany wszystkim na oddziale jako All Might przez swoją posturę. Był wysokim, postawnym mężczyzną, podchodzącym pod czterdziestkę. Wśród pacjentów szpitala psychiatrycznego budził posłuch i każdy pod pewnym względem się go obawiał.
Shim... — zaczął, ale pod ostrym spojrzeniem młodszego szybko się zreflektował — Shigaraki, jestem tutaj po to, aby ci pomóc. Wam wszystkim — dodał po chwili. Uśmiechnął się, pokazując rząd białych zębów, które Tomurze przypomniały zęby drapieżnika. Tak, jakby on sam był ofiarą. Chciał na nim zagrać, przechytrzyć go. Grać w jego grę i liczyć na wygraną.
Tak — odpowiedział Było to pierwsze słowo, które wypowiedział na głos od dłuższego czasu. Jego głos był ochrypły, niski, dla osoby postronnej mógł sprawiać wrażenie niepokojącego. Pacjent podrapał się po szyi, czując pod palcami blizny. All Might przyglądał się temu uważnie, zapisując coś w zeszycie leżącym na biurku.
I co robisz? Zabijasz? Kto tym razem ci się śni? Znowu ja?
Rozkład.
Młody mężczyzna pokiwał głową.
Ty, Midoriya — przyznał niechętnie, wiercąc się na krześle. Było niewygodne. Czasami zastanawiał się, czy tak nie było specjalnie. Może to był subtelny sposób na tortury?
Bierzesz wszystkie leki? Zwiększyliśmy ci dawkę, więc powinieneś nie mieć już omamów — poinformował go lekarz.
Shigaraki milczał. Męczyła go już ta rozmowa. All Might jakby to wyczuł i westchnął głośno. W końcu był tylko człowiekiem.
Najlepiej wyjdziesz, jeżeli będziesz współpracować. Mówiłem ci to już niejednokrotnie. Wiem, że to nie jest dla ciebie łatwe, ale jesteś tutaj. Sam to wybrałeś. Sam chciałeś się leczyć, więc zrób to dla siebie. Pomyśl o swojej rodzinie.
Nie mam jej, zapamiętaj to sobie — powiedział dobitnie Shigaraki. — Jestem sam.
Toshinori zaprzeczył.
To się dzieje w twojej głowie.
Ale to nie sprawia, że to mniej realne. Mogę już stąd iść?
W oczach lekarza prawdopodobnie już był stracony.
Jesteś martwy.
Możesz iść, do zobaczenia pojutrze. Pamiętaj, że nie bez powodu masz takie prawa. Jesteś w lepszej pozycji od innych i nie zaprzepaść tego.
Oczywiście, postaram się — Tomura wykrzywił swoją twarz w imitacji uśmiechu. Wiedział, że wygląda przerażająco. Uwielbiał to robić innym. Wyszedł z gabinetu, chcąc trzasnąć drzwiami, ale wiedział, że zapłaciłby za to zbyt wielką cenę.
Korytarz, na który wyszedł, miał sprawiać wrażenie bezpiecznego i przyjaznego, jednak dla Tomury był on wyjęty z koszmaru. Jego ostatnia mila. Ściany pomalowane na zielony pseudo uspokajający i odprężający kolor nie spełniały swojej funkcji. Wręcz powodowały ból głowy od nadmiernego wpatrywania się w nie, gdy nie znalazło się nic do roboty. Kiedy Tomura wychodził z wąskiego korytarza do przedsionka, zaatakowało go światło. Korytarz był oświetlony jedynie słabymi jarzeniówkami, więc taka różnica oświetlenia oślepiła go na chwilę.
Ponownie podrapał się po szyi. Wiedział, że niedługo rozgrzebie stare rany, ale nie mógł się powstrzymać przed odrobiną bólu.
W głównym pomieszczeniu znajdowała się większość pacjentów. Pomiędzy nimi przemieszczały się pielęgniarki, jednak większość czasu spędzały w pokoju obok, obserwując wszystkich przez szklaną ściankę. W samym centrum znajdowała się kanapa, dość miękka bez żadnych kanciastych zakończeń, które mogłyby kogokolwiek skaleczyć. Wszystko było miękkie, ciepłe... obrzydliwe. Shigaraki zacisnął mocno usta.
Aż czerwień przesłoni wszystko i mięso się zepsuje.
Nogi poniosły go właśnie tam, chociaż najchętniej poszedłby do pokoju, ale był to czas na socjalizację. Minął kręcącą się wokół pielęgniarkę. Według niego chyba jako jedyna nie straciła jeszcze pierwotnego zapału, który z biegiem czasu będzie ją ogarniać. Zachciało mu się śmiać. Biedna, biedna Uraraka Ochako, żywy kawał mięsa.
— Twój płomień wygasa — szepnął do siebie. Minął wszystkich, nie skupiając się na nikim, aż usiadł. Wziął do ręki leżące obok karty. Przyjrzał się im dokładnie. Dama karo wyglądała na zużytą, a król pik wyglądał jak biała karta, całkowicie się wytarł. Przez chwilę, jedną ulotną sekundę przed oczami widział siebie, jak zrywa się z kanapy i biegnie w kierunku pielęgniarek z kartą w dłoni, niczym bronią. Papier potrafił kaleczyć. Tak bardzo chciał zobaczyć czerwień na rękach, która prześladowała go w nocnych snach. Rzeczywistość skrzeczy...
— Shigaraki... — usłyszał szept przy uchu. Ścisnął w dłoni dziewiątkę trefl. Czarna jak jego dusza. Dziewięć jak ilość miesięcy, które spędził w tym miejscu. Odwrócił powoli głowę, aż jego oczy nie napotkały tych drugich, złotych na co dzień, ale dzisiaj czarnych i dziewczęcych należących do Togi.
Himiko przybyła krótko po nim. Niska nastolatka o blond włosach, które chciała wiązać w dwa koki, ale nie mogła, dlatego zwisały z obu stron jej twarzy, czyniąc ją bardziej podłużną. Ubrana w przepisowy szary strój usiadła obok niego. Nie wiedział, dlaczego przyciągnął ją do siebie. Nie dbał o znajomości, nie chciał nic z tego miejsca wyciągnąć.
Tylko krew, rozpacz i łzy.
Rozmarzony głos dziewczyny rozlewał się jak gęsty syrop w uszach mężczyzny. Była blada, widać było jej żyły, a źrenice miała rozszerzone.
— Czego?
— Nie uważasz, że wygląda idealnie? — westchnęła i rozciągnęła się, dotykając stopą o udo Tomury. Złapał ją za nią i lekko wykręcił, co spowodowało, że spomiędzy ust dziewczyny wydobyło się sapnięcie. Puścił ją, nic nie mówiąc.
— Nie wiem, o czym mówisz i nie chcę wiedzieć. — To jedynie ją bardziej zachęciło. Mimo odurzenia lekami i tak była pobudzona. Była ciekawym przypadkiem. W chwilach, kiedy myślał całkowicie racjonalnie, stanowiła ciekawy obiekt obserwacji. W pozostałych momentach swojej przypadłości stawała się sojuszniczką, którą i tak pogardzał. W dokumentach, które widział u lekarza, gdy ten myślał, że jest zbyt zamulony lekami, by widzieć coś więcej niż czubek własnego nosa, widniał zapis, że miała dość wysoki popęd seksualny połączony z fascynacją krwią. Jej sadystyczne skłonności bywały niebezpieczne dla otoczenia i nie ograniczały się jedynie do łóżka. A była zaledwie nastolatką...
— Ona — wymruczała wręcz, opierając się na jego ramieniu. Tak bardzo pragnęła dotyku, że stawało się to obrzydliwe. Wskazywała na Urarakę, która mówiła coś do Midoryi, jedynego z trzech pielęgniarzy, którzy byli zatrudnieni na stałe. — Chociaż oni dwoje... Gdyby chociaż trochę ich ozdobić.
Z pewną przyjemnością patrzył na jej błysk w oku. Wiedział, o czym myślała. Pocałować, pogryźć aż do pierwszej krwi i wyssać ją niczym wampir. Była twardą przeciwniczką, skoro nawet końska dawka jej leków jeszcze jej nie uspokoiła.
— Wybacz na chwilę — zaśmiała się lekko jak mała niewinna dziewczynka. Kołysząc biodrami, zbliżała się powoli, jak dzikie zwierzę w kierunku ofiary. Przechodząc obok Agakure, przeczesała palcami jego włosy, wyrywając odrobinę i zaciągając się ich zapachem.
— Powinni dawać nam coś lepszego. Masz piękne włosy — skomplementowała. Agakure przeszył ją bezlitosnym spojrzeniem. Według Tomury był chyba najnormalniejszą osobą w całym otoczeniu, włączając w to personel. Przeszła dalej uśmiechając się i lekko zataczając, ale nadal nie zbaczając z kursu. Shigaraki pokręcił głową, widząc, że ani Midoryia, ani Uraraka nie widzieli zbliżającego się zagrożenia, a powinni być na nie wyczuleni. Za bardzo ufali lekom niż rozsądkowi. Zbyt małe doświadczenie stanęło w natarciu z siłą przetrwania.
Nagle Himiko jakby otrzeźwiała, błyskawicznie objęła pielęgniarkę za szyję i przyciągnęła mocno do siebie. Była nadzwyczajnie silna mimo swojej drobnej postury. Uraraka była o parę centymetrów od niej wyższa i tęższa, jednak nie była w stanie wyrwać się z uścisku.
Mimo tej sytuacji tylko niektórzy z pacjentów zareagowali w jakikolwiek sposób. Większość tępo wpatrywała się w jakiś obiekt. Tylko on, Dabi, który znajdował się blisko źródła akcji oraz Agakure bacznie obserwowali rozwój sytuacji.
Pielęgniarz szybko zareagował. Złapał blondynkę za kark, tak że musiała puścić Ochako.
— Puszczaj mnie! — krzyczała Toga. Jej twarz nabrała czerwonego odcienia, jakby cała krew postanowiła się przemieścić w jedno miejsce. Ślina ściekała jej z jednego kącika ust, plamiąc rękaw uniformu Midoriyi. Ten nic sobie z tym nie robił, tylko trzymał ją na tyle mocno, by nie mogła sobie i innym zrobić krzywdy.
— Idź po lekarza — powiedział do koleżanki. Himiko starała się ugryźć go w rękę, ale uniósł jej głowę wystarczająco wysoko. Spojrzała na niego z dołu. Według Shimury było to nieostrożne posunięcie ze strony pielęgniarza. Gdyby dziewczyna miała chociaż trochę rozumu, mogłaby uderzyć z całym impetem w jego szczękę i go ogłuszyć. Zamiast tego rozluźniła się maksymalnie, przez co prawie by upadła, gdyby nie trzymający ją Izuku.
— Mój wybawca — powiedziała i uśmiechnęła się upiornie. — Nie musisz być zazdrosny, skarbie. Zawsze możesz się przyłączyć do mnie i twojej przyjaciółki.
Dłonie, które miała w uścisku, wpiły się w skórę chłopaka na tyle mocno, by z ran popłynął strumyczek krwi.
— Taki podobasz mi się bardziej, ale mógłbyś wyglądać jeszcze lepiej. Mogę cię przyozdobić? — zapytała łagodnie i nieco nieśmiało. Postarała się nawet o rumieniec na jej nieco zapadłych policzkach, chociaż jeszcze, kiedy przybyła do ośrodka Tomura pamiętał je jako pełne. Pielęgniarz nic nie powiedział. To najbardziej irytowało Shigarakiego.
Ochako już nie wróciła. Zamiast tego szybko pojawił się All Might z asystą w postaci młodszego lekarza, który był u niego na specjalizacji. Powiedział młodszemu, co zamierza podać Himiko, a potem po prostu wbił w jej odsłonięte ramię igłę i wstrzyknął odpowiednią substancję.
— Weźcie ją do izolatki — powiedział po prostu, zmęczonym głosem, jak to on cierpiał najbardziej ze wszystkich zgromadzonych. Spojrzał w kierunku Tomury, ale szybko przesunął wzrok na kogoś innego. Po kilku sekundach nikt by nie wiedział, że cokolwiek się stało, gdyby nie plamka krwi na podłodze w miejscu, gdzie skapnęła z dłoni Midoriyi i krzyki dobiegające z izolatki, ale na szczęście Toga szybko umilkła, ponieważ leki zaczęły działać.
Wśród względnej ciszy, przerywanej nieco głośniejszym głosom dobiegającym z ich pomieszczenia socjalnego, słychać było płacz, może to była Uraraka... Shigaraki rozłożył się wygodniej na kanapie. Tak, długo nie pobędzie razem z nimi wszystkimi.
— Masz rację — usłyszał za sobą głos. Dabi, najmłodszy nabytek stał za nim. Był piromanem i miał za sobą już jeden atak. Na jego szczęście został uznany za niepoczytalnego w chwili podkładania ognia pod swoją starą szkołę i trafił na leczenie. Od czasu kiedy je rozpoczął, był niezwykle łagodny, dlatego mógł spędzać czas z innymi. Tomura nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, co mu siedzi w głowie, co było niezwykle irytujące. Ostatecznie mógł udawać, tak samo, jak Himiko.
— Oczywiście. Brałeś pod uwagę inną opcję?
Dabi parsknął urwanym śmiechem, a raczej jego parodią.
— Wielki pan się nie myli.
Tomura przeszył go spojrzeniem niebieskich oczu. Czuł zbliżający się ból, kiełkujący jak ziarenko z tyłu jego głowy.
Rzeczywistość wzywa.
Na twarzy Dabiego pojawił się mały uśmieszek, pokazujący jedynie koniuszki jego siekaczy. Znajdował w sobie mnóstwo przyjemności, drocząc się z Tomurą. Chłopak usiadł obok niego, nic nie mówiąc. Patrzył jedynie przed siebie, obserwując uważnie innych. Był jak drapieżnik, który w ukryciu polował na swoje ofiary.
Aż pierwsza krew poleje się...
*
Jasne światło oślepiło chłopaka. Ostry blask jarzeniówki pochodzące z korytarza wpełzło do izolatki. Szare ściany stały się obskurniejsze, niż wcześniej się wydawało.
Słyszysz... Musieliśmy... dawkę... zachowanie.
Głosy dochodziły do niego jakby przez gruby mur. Dźwięki dochodziły do niego z opóźnieniem, a sam miał wrażenie, jakby znajdował się pod wodą. Ruchy miał ociężałe, niezdarne, a ten piekielny ból nadal nie mijał. Narastał powoli.
Igła wbijająca mu się w sam środek śródmózgowia wchodziła coraz głębiej. Świat stał się zbyt czysty, zbyt jasny dla jego oczu. Nie mógł tak żyć. Nie pasował.
Dajcie... mililitrów... niech przeniosą...
Ręka całkowicie mu zdrętwiała, ale nie miał siły, by nią poruszyć. Ktoś musiał zauważyć, że miał ją nienaturalnie zgiętą, bo poczuł, jak mu ją prostują. Zostało mu jeszcze tylko małe ukłucie, szybkie. Wizja jeszcze bardziej się zamazała. Postacie dookoła niego stały się jedynie cieniami, migoczącymi jak płomień na wietrze.
Śpij.
Cisza opatuliła go, niczym gruby, wełniany koc, zamykając na otaczający go świat.
*
To był kalejdoskop. Feeria barw migająca przed oczami, pulsująca w rytm uderzeń serca. Echo rozprzestrzeniające się po organizmie. To było jak złoty strzał. Śmierć miała nastąpić już niedługo, ale zanim jej szpony zacisnęły się na nim, żył intensywniej. W jego głowie rozlegało się mocne dudnienie, a całe ciało drżało w oczekiwaniu.
Pierwsze dotknięcie było lekkie i prawie niezauważalne, jednak każde kolejne zatrzymywało karuzelę, w której się znajdował. Dłonie nie były delikatne, wręcz przeciwnie. Były poznaczone bliznami, szorstkie, drażniące jego skórę tak bardzo, że mrowiła i cierpła. Krew zawrzała mu w żyłach, gdy oddech owiał mu kark, a cudze palce zacisnęły się na jego gardle, ciągnąc głowę do tyłu.
Był bezbronny. Długie palce przesuwały się wzdłuż tętnicy szyjnej, przyciskając się do niej, jakby chcąc wyczuć tętno. Dłoń przesunęła się nieco wyżej na usta, rozchylając wargi i wkładając między nie wskazujący palec. Chłopak posłusznie zaczął go ssać. Spojrzał prosto w oczy stojącemu przed nim Dabiego. Niebieskie oczy wręcz iluminowały w ciemności, która nastała w ciągu paru sekund.
Tak bardzo, bardzo by chciał, aby...
Skosztować trochę krwi.
Z całej siły zacisnął zęby na palcu, aż poleciała z nich krew. Dabi nie zdradził po sobie bólu ani jednym grymasem. Metaliczny i słony posmak we własnych ustach sprawił, że przymknął oczy z rozkoszy.
Wyciągnął swoje ręce do przodu i chwycił mężczyznę za biodra, przysuwając go bliżej siebie. Pragnął zerwać ubrania i naznaczyć każdy odsłonięty kawałek skóry jako swój. Tylko on mógł być panem sytuacji, pozwalając jednocześnie na uleganie.
Było ich dwóch. Tenko i Tomura. Oraz ich nieustająca walka między pragnieniem a istnieniem.
*
Leczenie było nieustannym udowadnianiem sobie, że jest w stanie kontrolować swoje myśli. Walką z bólem głowy, wizjami, które kusiły ucieczką w inne światy. Mógł być każdym. Najgorszym koszmarem ludzi, który szerzy zepsucie, kochankiem, uciekinierem.
Aż zostało tylko echo wspomnień i jego prawdziwego ja, którego chciał unikać ze wszystkich sił.
Nazywam się Shigaraki Tomura — powiedział z naciskiem, jakby to była niepodważalna prawda. To było dla niego lepsze. Był nową wersją siebie. Silniejszy, potężniejszy... ale gdzieś tam, w skrytości jego słabości nadal istniały. Aż wreszcie stała się namacalna.
Dabi pojawił się w rzeczywistości oraz w każdej jego halucynacji. Nie odstępował go na krok, a on nie potrafił przed nim uciec. Czy to był znak, że przekroczył już pewną granicę? Nie mógł odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Dabi był obok niego. Jak zjawa, mara senna, która po prostu jest. Kiedy pierwszy raz go zobaczył, nie był pewny czy to nie kolejna halucynacja.
Ile razy zdarzało się, że płynnie przechodził z normalności do halucynacji. Linia zacierała się szybko i niezauważalnie. Czy tak miało być już zawsze? Znajdował się w szpitalu, by zostać wyleczonym. Mówili mu, że to wszystko zależy od niego i jednocześnie stawiali przed nim opcję? Drogę wiodącą w zatracenie?
Dabi mógł być wszystkim. Najskrytszą tajemnicą, marzeniem lub koszmarem. Cieniem pełgającym po ścianie wśród tysiąca innych, a przy tym wyróżniającym się. Czy to było zbyt duże marzenie: Chcieć złapać ten ulotny dym nim zniknie?
I tylko on, on, on. W każdym kącie, mimo mrugnięcia okiem, to właśnie on trwał, gdy cały świat znikał w jego dłoniach. Ponieważ był niszczycielem światów, ale to właśnie jego zniszczono.
Jestem tutaj, przy tobie.
Głos towarzyszył mu, wspierał w chwilach największego zwątpienia, a przy tym sam zwodził. Tak bardzo, że zgubienie się było jedyną możliwością.
Czasami Dabiego nie było. Znikał i pozostawał po nim tylko dźwięk. To były dni, w których decydował się nie otwierać oczu. Wtedy mógł mówić. Opowiadać o swoich halucynacjach bez zahamowań. Co było prawdą, a co kłamstwem?
Kto mógł wiedzieć, że głos nie był głosem, że to nie była imaginacja.
Że wszystkie sekrety, które od wielu lat pielęgnował w swojej duszy, nagle wydostaną się na światło dzienne, a on sam zostanie zdradzony.
*
— Widzisz to? — Dabi wskazał palcem na odległy o miliony lat świetlnych punkt na nieboskłonie. To była ciepła, czerwcowa noc. Leżeli wśród traw, zasłaniających ich przed ludzkim spojrzeniem. To było pustkowie. Dookoła nich znajdowały się jedynie świerszcze, grające swój koncert.
— Co?
— Wolarza — powiedział, jakby to wszystko wyjaśniało Tomurze. Ten jednak nigdy nie interesował się gwiazdami. Wolał sprawy przyziemne.
— To ten gwiazdozbiór? — spytał, jednakże bez większego zaciekawienia.
— Mhm — przytaknął mężczyzna. — Wiąże się z nim ciekawa historia. Wolarz był rolnikiem, który chciał pomóc ludziom. Dzięki temu trafił na niebo.
— I to niby jest ciekawe? — prychnął Shigaraki.
— Jego starania nie poszły na marne. Każda rzecz ma swoją wartość i nagrodę.
— Ten morał ma do czegoś nawiązywać, tak? — domyślił się Tomura.
Dabi zaśmiał się lekko i pokręcił głową. Między pasma jego ciemnych włosów zaplątały się pojedyncze źdźbła trawy.
— Skoro tak sądzisz... — westchnął teatralnie. — To ja wygram wszystko — oznajmił.
Tomura zmarszczył brwi. Pionowa zmarszczka przecięła mu czoło.
— Czyli?
— Musisz się obudzić, wiesz? — powiedział nagle Dabi i spojrzał mu prosto w oczy. — Wstawaj!
Nic nie zrozumiał, ale posłuchał go. Obudził się i to był błąd, ponieważ świat idealny nie istniał, a słowa zostały rzucone na wiatr.
*
Pomieszczenie było małe. Ceglane ściany były pozasłaniane półkami, a jedna barem. Kurogiri stał niedaleko, trzymając w dłoni szklankę. Zmaterializowane palce przesuwały się po krawędzi, przez co ciszę przerwał cichy dźwięk.
— Przestań — powiedział Shigaraki.
— Już, już. Nerwowy jesteś — stwierdził, rozmywając się w granatowo-czarną mgłę. — Na pewno przyjdzie. To nie było skomplikowane.
Tomura spojrzał na niego ze złością, ale nie odpowiedział. Podrapał się o karku, czując, że niedługo pojawią się nowe blizny. Na palcach pojawiła się plamka krwi, którą po chwili roztarł.
— Wróci, bo nie ma innego wyjścia.
Nadal się drapiąc, wstał i wziął do drugiej ręki szklankę pełną bursztynowej cieczy. Skrzywił się lekko, gdy pierwsze krople zapiekły go w gardle.
— Planowaliśmy to od dawna, więc wszystko pójdzie zgodnie z planem, Kurogiri — oznajmił. — All for One ma co do nas plany, a my ich nie zmarnujemy.
— Nie powinieneś teraz pić — pouczył go cień. — Nasze moce są bardziej kapryśne, sam o tym dobrze wiesz.
Tomura uśmiechnął się pod nosem, ale zignorował słowa swojego współtowarzysza. Przymknął oczy i przypomniał sobie, jak Dabi wychodził z ich kryjówki z dłońmi wciśniętymi w kieszenie spodni, całkowicie spokojny. Jego blizny w ubogim oświetleniu wydawały się jeszcze ciemniejsze.
— Wrócę, jak zwykle — powiedział jedynie. Miał przyprowadzić kolejnego chętnego do wstąpienia do Ligi Złoczyńców. Chociaż Kurogiri był do tego sceptycznie nastawiony, jednak sam All for One zezwolił na to, by to właśnie on poszedł zwerbować kolejnych członków.
Shigaraki przymknął powieki, chcąc przypomnieć sobie detale, aż nagle przed jego oczami nagle pojaśniało, jakby coś przed nim zaczęło się gwałtownie palić.
Walka nigdy się nie kończyła.
Obraz zaczął migać przed jego oczami, a w gardle nagle zrobiło się sucho, jakby mówił przez cały czas. Złapał się na szyję, ponieważ nie mógł złapać oddechu. Dusił się świadomością, która go przytłaczała.
Wracaj! Tu jest bezpieczniej.
Ale Tomura nie chciał. Otworzył szerzej oczy, chcąc przegonić od siebie rzeczywistość. Tutaj był silniejszy, tutaj nikt nie miał takiej władzy, jaką on posiadał.
On zawsze jest silniejszy, Tenko.
Zawsze chciał go dopaść, był silniejszy wszędzie, gdzie Shigaraki się pojawił. Był numerem jeden. Był Wszechmocnym.
*
Obudziło go światło. Błysk jarzeniówek zmusił go do otwarcia oczu. Zamrugał szybko, jednak od razu je zamknął, aby się przyzwyczaić. Po chwili już mógł swobodnie przyjrzeć się otoczeniu. Leżał w jakiejś sali, która nie przypominała mu już jego pokoju. Zapach lekarstw i środków odkażających, który unosił się w powietrzu, był jednoznaczną podpowiedzią, że znajdował się na oddziale zamkniętym.
Chciał unieść głowę, ale nie był w stanie. Ręce miał przypięte do łóżka w taki sposób, aby ograniczyć mu pole manewru do minimum. Zrobiło mu się duszno, a z każdym oddechem było mu coraz trudniej. Czuł się tak, jakby coś go przygniotło, jednak tak nie było.
Dobrze, że się obudziłeś, Shimura — usłyszał głos dobiegający z naprzeciwka. Spojrzał w tym kierunku i zobaczył stojącego w drzwiach lekarza. Toshinori stał wyprostowany, jednak nie wyglądał tak, jak Shigaraki go zapamiętał. Miał zapadnięte policzki i pod oczami widać było cienie.
Zmarnowany. To słowo doskonale opisywało jego stan.
Musisz zrozumieć, że zrobiliśmy to dla twojego dobra. Bardzo się szarpałeś. Dabi bardzo się o ciebie martwił — powiedział.
Ścisk w piersi zmalał, jednak na sile przybrało uczucie niepokoju. Lekarz podszedł bliżej niego i usiadł na krześle, które stało na korytarzu.
Gdzie on jest?
Tam gdzie zwykle. On nigdzie nie poszedł, Tenko.
Wzrok starszego mężczyzny skupił się na leżącym Shigarace i złagodniał.
Nazywałeś mnie Wszechmocnym. To dlatego chcesz mnie zabić? Przez Nanę? Wiem, że teraz jesteś tutaj, przy mnie. Jesteś świadomy, gdzie jesteś. To już nie twoja wyobraźnia. Ona po prostu umarła, a ty nic nie mogłeś zrobić. Nie jesteś zły, nie przeszedłeś na złą stronę, mimo że tak sądzisz. To był napad, który skończył się najgorzej, jak mógł.
Nic nie wiesz — przerwał mu Tomura. — Nazywam się Shigaraki Tomura, Shimura Tenko nie istnieje. Zniknął.
Obiecałem coś jej. Że będę dobrym lekarzem, nie mogę o tobie zapomnieć — powiedział Yagi.
Shigaraki nie odezwał się, patrzył jedynie w biały sufit. Otaczał go tylko ten jeden kolor. Brak bodźców. Spokój.
Skąd to wiesz? — zapytał.
Powiedziałeś Dabiemu. Zawsze mu to mówisz. Zawsze go odnajdujesz i opowiadasz mu o wszystkim... Jest dla ciebie aż tak ważny? W każdym świecie?
Zdradził mnie.
Pomógł nam, a my pomożemy tobie. On zrobił krok naprzód. Powinieneś się cieszyć. Wiesz, że ja nie mogę powiedzieć ci nic więcej, ale jego nie obejmują żadne tajemnice. To nie zdrada, to troska o ciebie — tłumaczył cierpliwie.
Zawsze o tym wiedziałem, mimo wszystko. Przyniósł kłopoty. — Głos Tomury stał się monotonny, coraz cichszy. Jakby ponownie zasypiał.
Śpij, teraz już będzie lepiej. — Toshinori wstał i odstawił krzesło na swoje miejsce. Wyszedł i razem z nim odeszła bezsilność. Shigaraki zebrał się w sobie i rzucił na głos.
Puste słowa, które nie zastąpią niczego.
I taka była prawda, a to nadal nie była rzeczywistość. Nie ta prawdziwa, bo to byłoby zbyt bolesne.
*
Dla Tomury czas naprawdę się dłużył. Minuta dłużyła się jak godzina, godzina w dobę, a cały dzień w tydzień. Nie miał nic, co pomogłoby mu zorientować się, jaki jest dzień. Leki pomogły tylko trochę. Wiedział, gdzie jest, wiedział, co jest prawdziwe dla innych. Aż wreszcie wrócił do siebie za dobre zachowanie. Nic się nie zmieniło. Himiko siedziała w kącie, wgapiając się w ścianę, a z kącika jej ust ściekała ślina. Bez życia, jak kukiełka, którą należało pokierować. Wolał ją w swoim wydaniu. W jego świecie była lepsza, silniejsza.
Agakure był taki sam. Również siedział, ale trzymał się dobrze. Przesuwał pionki po szachownicy, grając sam ze sobą. Pielęgniarka wytarła usta Himiko, a ta uniosła wzrok nieco wyżej. Rozpoznała Ochako, jednak leki zrobiły swoje i nic nie była w stanie zrobić.
Shigaraki jednak nie po to tam przyszedł. Miał tylko jeden cel, który się od niego stopniowo oddalał. Dabi mógł wyjść, podczas gdy wszyscy inni mieli nadal wegetować.
Mógł zacząć wszystko od nowa.
Pielęgniarki nie były dyskretne. Wszyscy, którzy jeszcze kontaktowali, wiedzieli, że tamtego dnia Dabi ma opuścić ośrodek. On mimo to nic sobie z tego nie robił i stał przy zakratowanym oknie, patrząc w dal. Czekał na to, aż wyjdzie przez drzwi oddziałowe, które znajdowały się jeden korytarz dalej. Aż dyżurujący mu je otworzy i rozlegnie się cichy pisk.
Tomura skierował się powoli ku niemu. Dabi odwrócił się w jego stronę i posłał mu uśmiech.
Cześć — powiedział. — Dobrze się trzymasz.
Shigaraki zmrużył oczy i otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale wyleciało z nich jedynie powietrze. Zamknął je i zebrał w sobie myśli. Chciał powiedzieć, to co już od dawna siedziało mu w głowie.
Wykorzystałeś mnie. Uznali, że jesteś dostatecznie normalny, by komuś... pomóc.
Poparzony przyjrzał mu się uważnie i kiwnął głową.
Niestety. Przepraszam, że to tak wyszło, ale opcje były tylko dwie. Ty albo ja. W tym świecie nie ma altruistów i dobrze o tym wiesz. Każdy chce stąd wyjść, a ja szukałem możliwości.
Shigaraki pokiwał głową. To, co mówił Dabi, było prawdą. To nie tak, że nie spodziewał się czegoś podobnego, ale nadeszło to z najmniej oczekiwanej strony.
Jesteś wolny, Tenko — pożegnał się. — Powinieneś mi dziękować. Witaj w prawdziwym życiu.
Shigaraki parsknął urwanym śmiechem.
Nie muszę za nic dziękować. Odroczyłeś jedynie swój wyrok. Sam będziesz tu stał. Ponownie. Tacy, jak ty ciągle popełniają te same błędy.
Dabi pokręcił głową, uśmiechając się lekko.
Nie zamierzam tu wracać. Już nikt mnie nie złapie — obiecał. Osiągnął to, czego chciał. Wydostał się z ośrodka i spalił za sobą mosty, jak na niego przystało. Ścieżka życia Dabiego zawsze była oznaczona płomieniami, tak samo, jak on.
Dabi uchylił czapkę, którą miał wciśniętą na głowę. Wcale nie była mu potrzebna, Shigaraki uważał, że chce jedynie lepiej wtopić się w tłum ludzi na ulicach. Musiał mieć ją, gdy tu przybył, a wszystkie rzeczy zostały im zabrane. Zupełnie jak w więzieniu.
Do zobaczenia w takim razie, Shimura. Miło spędziłem z tobą czas — Dabi wykrzywił usta w uśmiechu. — Może kiedyś nasze ścieżki znowu się splotą.
Shigaraki, tak się nazywam dla ciebie — odparł Tomura. W jednej ręce trzymał coś, co wcześniej zabrał z głównej sali, jego talizman i symbol, który prześladował go wszędzie. Znak.
Pokazał mu wytartą kartę króla pik. To była jego przyszłość.
Pustka, którą pozostawił po sobie w życiu, i która będzie się za nim ciągnąć w wieczność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz