sobota, 23 lutego 2019

Pięć minut

Fandom: Marvel
Pairing: Wade Wilson/Peter Parker
Uwagi:+18, pwp, lemon, nieznajomi?, fluff


Zupełnie inaczej planowałem swój dzisiejszy, piątkowy wieczór. Miało być spokojnie, bardziej relaksująco po całym dniu pełnym roboty. Mogłem po prostu wypić sobie kulturalnie jakieś piwo lub coś mocniejszego i obejrzeć powtórkę meczu albo po prostu pójść w kimę. No ale plany mają to do siebie, że lubią się zmieniać, więc nic nie mogłem na to poradzić, a jedynie dostosować się do warunków, jakie dyktował mi los.
Bycie żołnierzem na emeryturze jest świetne. Ma się dużo wolnego czasu, a i czasami wpadnie jakaś robota na czarno, żeby się zbytnio nie nudzić. Nie pozwalam sobie na zastanawianie się nad tym, co było na Bliskim Wschodzie, co się tam zdarzyło, że ja znalazłem się znowu w domu. Po pierwsze: psycholog mi zabronił. Jest takim głosikiem w mojej głowie, który kłóci się ze mną. Czasami zastanawiam się, czy nie powinienem z niego zrezygnować, jednak wie już o mnie tyle, że ciężko byłoby ze znalezieniem sobie kolejnego. Kolejki do terapeutów w Nowym Jorku, gdzie każdy ma jakiś problem, są naprawdę gigantyczne. Drugim powodem, dla którego nie rozstrząsam się nad przeszłością jest sam fakt, że zawsze staram się coś robić. Nie ma nic lepszego od jakiegoś zleconka od znajomego... albo od znajomego znajomego. Coś w ten deseń.
Wracając jednak do mojej pierwszej myśli — tak, zupełnie inaczej planowałem dzisiejszy wieczór. Mimo to, po mojej zwyczajowej piątkowej sesji z panem White'em, musiałem te plany zmienić. Niech no ja sobie przypomnę, co on mi właściwie powiedział...
( ͡° ͜ʖ ͡°)
Pamiętam, że byłem jak zawsze pod dużym wrażeniem widoku z gabinetu pana White'a. Rozpościerał się on na cały Manhattan. Gdy tak widziałem tysiące ludzi, którzy błąkali się według mnie bez większego celu, czułem się prawie jak bóg. Moje sesje z terapeutą były dość niestandardowe i nawet się z tego cieszyłem. Rozmawialiśmy o tym, co czuję, a ja mówiłem cokolwiek, byle nie prawdę. Nie sądzę, żeby jakiś pierdolony paniczyk w fotelu mógł zrozumieć, co czułem na froncie, więc po co miałem się produkować? No nie wiem dlaczego.
Może zrezygnowałbym z tej terapii, ale musiałem ją ukończyć, żeby na nowo „przystosować się do nowej rzeczywistości”. Tak, w gruncie rzeczy to właśnie usłyszałem. Nawet płacić za to nie muszę, tak o nas – żołnierzy – dbają.
— Słuchasz mnie, Wade? — usłyszałem, wyrwany z zamyślenia. Spojrzałem na White'a, który siedział na fotelu naprzeciwko mnie.
— Tak średnio, jak muszę być szczery — odpowiedziałem z uśmiechem. Mówiłem mu to średnio dziesięć razy w ciągu każdej sesji, więc powinien być już do tego przyzwyczajony.
Mężczyzna przetarł zmęczone oczy. Był ode mnie starszy o jakieś dziesięć lat i był zdumiewająco do mnie podobny. Może niekoniecznie pod względem charakteru, bo w jego dupie tkwił na pewno jakiś kij, przez co nie mógł się wyluzować.
— Mówiłem, że to już nasze dwunaste spotkanie i powinieneś powziąć już jakieś kroki. Sugerowałem ci już tyle opcji...
Machnąłem tylko ręką i odwróciłem wzrok na stojące z boku akwarium. Pływające w nim błazenki przypomniały mi o jakiejś bajce Disneya, którą kiedyś widziałem, ale tytułu nie mogłem przypomnieć za chuja.
— Jak się nazywa ta bajka o błazenku? — spytałem psychologa. W końcu studiował, więc powinien wiedzieć coś o życiu i pomóc mi w moich rozterkach. Od tego w końcu był.
White zamrugał zaskoczony. Wygładził swoją koszulę w kolorze musztardy, która w ogóle tego nie potrzebowała, ale co ja tam mogę wiedzieć. Spojrzałem na niego tylko wymownie, bo nie starczyłoby mi cierpliwości, by powtórzyć pytanie. Westchnąłem lekko i ścisnąłem nos, chociaż wolałbym coś innego. Zdecydowanie potrzebowałem rozładowania tego całego napięcia. Wystrój teoretycznie miał temu zapobiec, ale z naciskiem na teoretycznie. Architektem wnętrz nie jestem. Zielony kolor na ścianach miał pomóc chyba wszystkim tym jego biednym pacjentom, którzy wychodzili stąd z jeszcze większymi problemami. Pewnie ten odcień miał przypominać temu kretynowi, że musi męczyć się ze mną dla czekającej za mnie kasy. Tysiące zielonych, które i tak nie zagłuszą jego własnej desperacji. Typowe. Z tego gabinetu wręcz waliło prestiżem, nowobogactwem i innymi fikuśnymi nazwami, których nie umiem wypowiedzieć. Nawet te fotele nie były wygodne tylko wygięte w jakiś dziwny kształt, który mi przypominał jedynie penisa.
A może Freud miał jednak rację i to miało pokazać moje ukryte pragnienia? E tam, przecież one wcale nie są ukryte.
— Prawdopodobnie chodzi ci o Gdzie jest Nemo?, ale wróćmy do sedna naszej rozmowy. Prosiłem cię o to, byś opowiedział mi, co ciekawego robiłeś w ostatnim czasie. Czy twoje koszmary powróciły? — zapytał White dość mechanicznie. Sądziłem, że psychologowie muszą być empatyczni, czy coś w tym stylu, jednak on nawet nie umiał udawać empatii.
— Wydawało mi się, że „mam powziąć pewne kroki” — zacytowałem jego wcześniejsze słowa. Wyciągnąłem nogi do przodu i oparłem je o mały szklany stolik. Gdyby wzrok terapeuty mógł zabijać, to prawdopodobnie zginałbym już po raz setny w ciągu ostatnich trzech miesięcy.
— Zdejmij nogi, bardzo cię proszę. Znowu mi zarysujesz meble.
— I tak ci się to zwróci. Te wizyty dużo ci wnoszą do budżetu, nie musisz zaprzeczać.
Uwielbiałem wytrącać go z równowagi. To pomagało mi lepiej niż te marne rozmowy.
— Albo chcesz ze mną pracować, albo po prostu zerwiemy umowę.
— Nie zrobisz tego — powiedziałem przekonany. — Zrezygnowanie ze stałego źródła gotówki to jak... To niemożliwe.
— Wade. Masz trzydzieści pięć lat, a życie nie składa się tylko z zabawy.
— Naprawdę? To ja składam reklamację.
White wygiął usta w parodii uśmiechu i przeczesał palcami swoje jasne kosmyki. Powiem szczerze, kompletnie nie mój typ, ale jakbym miał go oceniać, to byłby taki sześć na dziesięć. Jego styl kłócił się z moim poczuciem estetyki. Ubierał się w odcienie zieleni i beże, takie nudne kolory bez życia. Może to dlatego kojarzył mi się z kupą. Sam był dość anemiczny, jednakże twarz miał całkiem interesującą. Oczy były dość ciepłe, brązowe, takie, jakie właśnie lubię, jednak wszystko to psuł wąs pod jego nosem. Brr, dlatego właśnie unikałem patrzenia na jego twarz.
— Sądzę, że powinieneś założyć sobie dziennik — powiedział prosto z mostu mój terapeuta. — Zapisywać w nim wszystkie dobre rzeczy, które ci się przydarzą.
Roześmiałem się głośno, słysząc jego radę.
— Nie jestem nastoletnią dziewczyną, żeby prowadzić pamiętnik.
— Wade, ale to może ci pomóc w szukaniu pozytywnych aspektów twojego życia — mówił tak, jakby chciał mi zareklamować życie na E-Bay'u.
— Nie sądzę, żeby tak się stało.
— Ale zawsze możesz spróbować, prawda? — spytał nieco już rozeźlony moim zachowaniem. Widziałem to w sposobie, w jaki siedział. Miał napięte mięśnie i widać było, jak pulsuje mu tętnica szyjna. Powinien lepiej nad sobą panować, szczególnie wtedy, gdy wie, że jestem w stanie rozpoznać takie sygnały.
Milczałem. Czasami to było najlepsze, kiedy w połowie sesji straciłem już wszystkie dobre odzywki. Niektóre potrzebowały ciszy do tego, aby się narodzić.
— Ja rozumiem, że do pewnych rzeczy nie chce się wracać i to dobrze, że zamierzasz żyć dalej. Mimo to trzeba rozprawić się z przeszłością. — Tłumaczył mi, jakbym był dzieciakiem.
Zaśmiałem się krótko, tak że brzmiało to prawie, jak szczeknięcie kundla.
— Mam na to świetną metodę. Kilka drinków i po sprawie, do tej pory działa.
— Alkoholizm nie jest jedyną drogą — zauważył fakt i ożywił się nieco, zapisując coś w tym swoim kajeciku.
— Oczywiście, dobry seks jest jedyną słuszną drogą — przyznałem mu rację. Alkohol był jedynie wisienką na torcie. Doskonały uzupełniacz. Mogłem się nawet domyślić, co takiego skrzętnie notował. Zaburzenia seksualne, może jakiś satyryzm, nadużywanie środków odurzających. No proszę państwa, czy ja o czymś takim wspominałem? To jawna przesada. Jestem tylko prostym człowiekiem.
— Może chciałbyś uczestniczyć w grupie wsparcia? — rzucił pomysłem, nadal coś pisząc. Chyba autentycznie podniecił go fakt mojego hipotetycznego uzależnienia. Cholerni fetyszyści.
— Słuchaj... yyy — znowu zapomniałem jego imienia, coś też na zaczynające się na w... — naprawdę masz odpowiednie kwalifikacje? Bo chyba państwo coś na mnie oszczędziło, tak sądzę. Jeszcze jakieś błyskotliwe propozycje? — zapytałem ironicznie.
— Owszem mam, sam sprawdzałeś na samym początku, nie pamiętasz?
No tak, miał chuj rację. Sprawdzałem go. Sprawdziłem ich wszystkich, cały personel. Zboczenie zawodowe. Ugh, czułem napływający ból głowy. Miałem już dosyć.
— O rany, zobacz, już czwarta. Przy dobrej zabawie czas płynie tak zajebiście szybko, że nie wiesz, kiedy już nadchodzi koniec — przerwałem mu, bo już widziałem, że znowu zamierza powiedzieć coś bezsensownego.
— Wade, nic dzisiaj nie zrobiliśmy.
— Jak zawsze zresztą. Słuchaj, zobaczymy się za tydzień, postaram się być bardziej współpracujący. — Czy jestem zdziecinniały, bo skrzyżowałem palce? Ktoś może mi odpowiedzieć na to pytanie?
White pokręcił głową z dezaprobatą, pewnie chciałby dalej gadać o fetyszach, aż w którymś momencie by doszedł. I na pewno nie do żadnych wniosków.
— Masz założyć dziennik, o którym wspomniałem i bez żadnych dyskusji. Bez tego nic nie zrobię. — Westchnął dość głośno i cierpiętniczo. — Im bardziej będziesz się przykładać, tym szybciej ja ci odpuszczę.
Czułem się jak dzieciak w podstawówce albo jeszcze gorzej – w przedszkolu. Ostatnią rzeczą, jaką chciałem to słuchać teraz rozkazów tego pajaca, no ale musiałem.
— No dobra, dobra. Postaram się, tylko nie oczekuj, nie wiadomo czego — uprzedziłem go. Wziąłem leżącą tuż obok mnie, na oparciu penisowatego fotela, skórzaną kurtkę. Pachniała tysiącami fajek, które wypaliłem w jej towarzystwie.
— Za tydzień Wade oczekuję bardzo skrupulatnie wykonanego dziennika — powtórzył.
— No tak, mówiłeś już, nie jestem debilem, nawet jeśli według ciebie na takiego wyglądam — dodałem po namyśle. Musiałem go jeszcze podjudzić na sam koniec.
— Idź już — machnął ręką już nieco zirytowany. Sam wstał i podszedł do swojego biurka, by coś z niego wyciągnąć.
— Pa, kochanie — posłałem mu jeszcze całusa na do widzenia i mogłem wyjść z poczuciem zadowolenia, które mogło zrekompensować mi całą nerwicę spowodowaną spotkaniem.
I tak mniej więcej wyglądał mój powód, dla którego w ten piątkowy wieczór zdecydowałem się spędzić go tak, a nie inaczej. Wkurwiający terapeuta potrafi nieźle namieszać w życiu, a co dopiero taki, jak White.
Wyszedłem z gabinetu szybkim krokiem, posyłając uśmiech recepcjonistce. Ruda siksa, która pewnie była dopiero po studiach i White zatrudnił ją z dobroci swojego fiuta. Miała zajebiste nogi i doskonale o tym wiedziała, zakładając tak krótkie spódnice. Dzisiaj miała na sobie krótką, czarną spódnicę. Spryciara tak usiadła, że każdy wchodzący i wychodzący mógł zobaczyć jej majtki. Kto wie, może ona i ten White, robią coś po godzinach, kiedy znikam?
— Do zobaczenia, panie Wilson — odpowiedziała i zamrugała zalotnie w jej mniemaniu. Jak dla mnie wyglądała idiotycznie, ale nie wyprowadziłem jej z błędu.
— Narka Mary.
Wyciągnąłem wreszcie z kieszeni spodni komórkę. Zero odebranych wiadomości i telefonów. Nikt mnie nie kochał. Rozumiecie jak straszne to uczucie? Pewnie tak. Wyszukałem odpowiedni kontakt i napisałem krótką, ale jakże wymowną wiadomość.
Potrzebowałem tego, aby się rozluźnić, a tylko jedno mogło mi w tym pomóc. Chwilę po wysłaniu sms-a dostałem odpowiedź zwrotną. Ciche pikanie mojego srajfona zwróciło moją uwagę na krótką odpowiedź. Serce zabiło mi dwa razy szybciej, a krew zaczęła szybciej krążyć. O tak, wieczór już należał do mnie.
( ͡° ͜ʖ ͡°)
Mimo mojego naturalnego seksownego wyglądu i tak musiałem się postarać. Wybrałem z szafy najlepsze ciuchy, ale wybór i tak nie był łatwy. Ładnemu we wszystkim ładnie, więc takie decyzje to naprawdę ciężki kawałek chleba. Wystrojony, tak jak zawsze, zacząłem podbój miasta w ten piątkowy wieczór.
Jako cel mojego miejsca zabawy wybrałem mój ulubiony klub, do którego dość często przychodziłem. O ile „dość często” można uznać za taką częstotliwość, że z bramkarzem byliśmy już po imieniu, a nawet po ksywach. Ajax, czyli po prostu Francis był spoko gościem, ale trzeba było przyznać, że duszą towarzystwa to on nie był. Mnie jednak wszyscy jedli z rąk, więc i on uległ mojej cudownej osobowości.
Tak samo, jak każdego innego wieczora Ajax stał w wejściu, jak to on, łysy, cały w czerni i z ponurą miną na twarzy. Pewnie, gdyby nie to, że dostawał dużo kasy za tę pracę, to zabiłby te wszystkie dzieciaki z podrobionymi dowodami. Już wtedy maglował jakiegoś, który skręcał się pod jego spojrzeniem.
Czy stanąłem grzecznie w kolejce? A jak sądzicie? No właśnie, po prostu sobie wszedłem, kiwając głową Francisowi. Pewnie jakieś gówniaki miały z tym problem, ale szczerze zwisało mi to.
Wewnątrz było już sporo ludzi, ale co się było dziwić, skoro było już po dziesiątej. Ludzie młodsi ode mnie, w moim wieku i starsi. Wszyscy pragnęli tylko jednego. Zaliczyć lub być zaliczonym, ale kto by się do tego przyznał?
Jako pierwsze miejsce odwiedziłem szatnię, gdzie zostawiłem swoją ukochaną skórzaną kurtkę.
Wzorkiem prześlizgnąłem się po tłumie, ale na razie nie zobaczyłem tego, czego chciałem, a raczej kogo chciałem. Z tego powodu swoje kroki skierowałem w stronę ulubionego miejsca w tym przybytku rozpusty. Bar. Jedno słowo, a jak cieszy człowieka.
Przy stołkach barowych kręciło się parę osób, ale stanowcza większość ludzi i tak zajmowała parkiet. Przepchnąłem się między tymi nielicznymi chlejusami i kulturalnie odsunąłem jednego z nich od siebie, by nie chuchał mi tanim piwskiem w twarz.
— Jeden raz wściekłego psa — powiedziałem do barmana, który stał za ladą. Jego również znałem bardzo dobrze, ale nie doszliśmy jeszcze do etapu darmowych drinków, a szkoda. Lubiłem za to z nim flirtować, chociaż obydwoje wiedzieliśmy, że ta znajomość z pewnych powodów się nie rozwinie. Jeremy, bo tak miał na imię, bez słowa przygotował na mnie drinka.
— Masz Wade, wyglądasz, jakbyś tego potrzebował. — Kieliszek z zawartością postawił przede mną. Ciecz wyglądała niezwykle kusząco, więc bez zbędnych ceregieli wziąłem kieliszek do ręki i pociągnąłem z niego całą zawartość jednym łykiem. Przyjemne pieczenie rozeszło się po całym gardle, aż musiałem wstrząsnąć ramionami.
— Mocny towar — powiedziałem do barmana i machnąłem ręką. — Nieźle kopie. Dawaj jeszcze dwa.
— Silny zawodnik z ciebie.
Wziął kolejny kieliszek i zmieszał w nim tequilę, wódkę i tabasco. Wszystko przybrało przyjemny ciemnoczerwony kolor, który już tak dobrze znałem. Muzyka, która przez cały ten czas grała, teraz trochę przycichła, że mogłem go lepiej słyszeć.
— Coś ciebie chyba dzisiaj nieźle wkurwiło? — zagadał, przygotowując jednocześnie drinka dla innej osoby. Było coś magicznego w tym, jak mieszał te wszystkie składniki. Może powinienem zrobić jakiś kurs? Też bym tak chciał.
— Jak widać — odpowiedziałem, pijąc drinka. Gardło ponownie stanęło mi w ogniu. — Ale będziesz moim uzdrowicielem.
— Jest na to jeszcze lepsze lekarstwo, jeśli wiesz, co mam na myśli — barman uśmiechnął się znacząco i kiwnął głową na parkiet. Jego ciemne włosy okalały jego twarz jak na tych renesansowych obrazach pieprzonych rycerzy. Miał w sobie pewną tajemnicę, którą chętnie chciałem poznać. Może niekoniecznie w ten konkretny sposób.
— Ty też mógłbyś mi starczyć — odpowiedziałem flirciarsko, a on w zamian roześmiał się.
— Jedna zasada: nie w czasie pracy, skarbie.
Oparłem się o kontuar, wyglądając przy tym tak seksownie, jak zwykle i postanowiłem działać. Naprawdę potrzebowałem kogoś tamtej nocy, a on się świetnie nadawał. Był w moim typie z tą swoją pseudo arystokratyczną buźką.
— O której kończysz w takim razie? — miałem nadzieję, że nie brzmiałem na desperata... ale no cóż, może jednak trochę nim byłem.
— Dla ciebie zdecydowanie zbyt późno — odpowiedź była trochę szorstka, ale będąc już trochę wstawionym, wybaczcie, ale tego nie wyczułem. Może to i dobrze, że szybko zrezygnowałem i nie naciskałem. Może i jestem czasami dupkiem, ale nie takim wiecznie napalonym... Może wiecznie napalonym, ale nie aż tak nachalnym. O! Tak, to zdecydowanie to.
Odtrącony błąkałem się trochę po klubie, kradnąc ludziom drinki. Mieszanka, jaka powstała w moim żołądku, była zabójcza, a to, co wątroba musiała z tym zrobić, nawet nie próbuję sobie wyobrazić. Ludzie dookoła mnie tańczyli jak jeden organizm. Tak ściśle do siebie przylegali, ocierając się o siebie wzajemnie. Nic więcej jak machina napędzana potem.
Rytmiczne dudnienie, które rozchodziło się po całym budynku i po moim ciele, po pewnym czasie zmieniło się w nieco wolniejszy, ale nadal działający na zmysły, rytm. Alkohol już na dobre rozpłynął się w mojej krwi i wolno przepływał, lekko mnie otępiając. Krawędzie świata nie były już takie ostre. Ludzie wokół mnie przepływali, jak fala, a ja miałem za chwilę stanąć w samym sercu sztormu.
Piosenka zmieniła się na jedną dość popularną, którą ostatnio dość często słuchałem. Ludzie ponownie się zakotłowali, aż w końcu upatrzyłem moją ofiarę. Słodkiego, niewinnego, a może aż tak bardzo winnego, jelonka.
Poruszał się tak, jakby miał w sobie małego diabła, może jakiegoś inkuba, który tylko kusił mężczyzn. Był niezwykle zwinny, biorąc pod uwagę to jak się wyginał i poruszał w rytm muzyki. Oczy miał lekko szkliste, półprzymknięte, a policzki rozpalone. Zdawało się, że kompletnie nie interesował się tym, co się wokół niego działo, poza muzyką. W tym jednym momencie nie zapragnąłem niczego bardziej w swoim życiu, jak zobaczyć tego chłopaka ssącego mojego kutasa, który tylko napęczniał w dżinsach na samą myśl o czymś takim.
Pozwoliłem sobie na to, by wejść w grupę ludzi i zbliżyć się do chłopaka. Nadal tańczył samotnie i byłem zdumiony, że nikt poza mną nie zwrócił na niego uwagi. Był dla mnie niczym główne danie na całym stole. W tamtej chwili nie pragnąłem niczego bardziej od niego.
Do you like the way I flick my tongue or nah?
Podszedłem do niego i nieco zaborczo przeniosłem swoje dłonie na jego biodra. Otworzył szerzej oczy, ale nie był przestraszony. Stał do mnie tyłem, więc wygiął szyję, by zmierzyć mnie wzrokiem. Chłopak uśmiechnął się lekko, a w jego oczach zamigotało coś, czego nie mogłem dobrze zrozumieć. Przykrył moją dłoń swoją, która była dużo mniejsza i jaśniejsza od mojej. Obie odcinały się na tle czarnej koszulki, którą miał na sobie. Była na tyle cienka, że mogłem bez trudu wyczuć mięśnie jego brzucha, które poruszały się wraz z każdym naszym ruchem. Mimo swojej drobnej postury był wysportowany i sam miał w sobie dość siły, by bliżej mnie do siebie przyciągnąć, tak że między nami nie było zbyt dużej przerwy. Był niższy ode mnie, ale nie na tyle, by było to niewygodne.
Ocierał się o mnie, pobudzając mnie i jeszcze bardziej rozpalając. Wdychałem jego zapach, mając dokładnie tuż pod swoim nosem kawałek odkrytej szyi. Przesunąłem nad nim mój nos i zaciągnąłem się. Poza zapachem dymu pochodzącym z klubu mogłem wyczuć zapach jego potu, delikatnie słodkawy i jednocześnie słony oraz ciężki zapach perfum. Nie mogłem się powstrzymać od posmakowania tej lekko zaróżowionej skóry, więc wyciągnąłem koniuszek języka i przesunąłem nim po szyi. Jego palce mocniej zacisnęły się na moich. Przyssałem się do skóry, robiąc malinkę, a następnie łagodząc ją ponownie krótkim liźnięciem. Kołysząc się wraz z nim, przyciśniętym do jego pleców, z ustami przylegającymi do jego szyi nuciłem do słów piosenkarza.
I'm not the type to call you back tomorrow,
But the way you wrappin 'round me is a prob.
Słowa wsiąkały powoli w jego ciało. Jedna z jego dłoni wygięła się do tyłu, po czym trzymając się mnie, obrócił się w moją stronę.
— Sądzę, że możesz mieć inny problem — krzyknął mi do ucha i jego ręka zsunęła się na moje biodro.
— Wyglądasz na takiego, który pomaga ludziom — uśmiechnąłem się. — A tak się składa, że mieszkam niedaleko.
Spojrzał mi prosto w oczy. Jego były w kolorze whisky zmieszanej z czekoladą. Przyglądały mi się spod przymrużonych powiek. Teraz wydawał się bardziej świadomy tego, co się dzieje, a jednocześnie sprawiał wrażenie... po prostu chciał tego, co ja. Tacy chłopcy nie powinni znajdować się w takich miejscach, jak to, ale jednak los mi go zesłał. Zawsze lubiłem deprawować.
— Jak bardzo niedaleko?
— Tak bardzo, że możemy zdążyć w pięć minut, skarbie — jedna z moich dłoni zsunęła się na jego pośladek i znacząco go ścisnęła. Te spodnie tak cudownie opinały każdą jego krągłość, że to było po prostu nielegalne.
Chłopak przycisnął się do mnie na tyle mocno, że czułem, jak jego erekcja wpijała się w moją.
— Więc jesteś napalonym kochankiem?
— Nawet nie wiesz jak bardzo.
Złapałem go mocno za rękę i pociągnąłem w kierunku szatni, by mógł wziąć swoje rzeczy. Był już mój i nie mógł ode mnie uciec. Trzymał się mnie tak mocno, jakby to on nie mógł ze mnie zrezygnować. Kto wie, może naprawdę tak było? Tłum ludzi napierał na nas ze wszystkich stron, ale przedarliśmy się poza parkiet. Przy wyjściu do szatni było sporo ludzi, ale znacznie mniej niż przy barze i dalej w głębi klubu. Puściłem jego dłoń, ponieważ byłem pewien, że go nie zgubię. Szedł obok mnie, ocierając się o moje ramię.
Położył na kontuarze numerek z liczbą dwadzieścia pięć i po chwili również całkiem przystojny koleś podał mu jego kurtkę.
— Dzięki — chłopak posłał mu uśmiech, a w moim żołądku pojawiły się sensacje nieznanego pochodzenia. Hola, hola, Wade. Uspokój się.
— Czterdzieści trzy — mój głos był twardy i lekko ochrypły, kiedy podałem swoją karteczkę dla tego lalusia. Jego przylizane włosy strasznie przypominały mi filmowego Malfoy'a z Harry'ego Pottera. Jego cwany uśmieszek na twarzy sprawił mi wielką ochotę na starcie go, może nieco bolesne. Dla mnie nie był już taki miły, rzucił mi moją skórę prosto w twarz. O nie, ona nie zasługiwała na takie traktowanie.
Ramię chłopaka owinęło się wokół mojego, jakby wyczuł, że trzeba mnie uspokoić. Muszę przyznać, że po procentach mogę być trochę agresywny, może trochę bardziej niż zwykle. Pewnie ten cały testosteron wisiał już w powietrzu i tylko czekał na wiadro kisielu, bo przecież faceci też mogą w nim walczyć.
Może i trochę specjalnie dla tego lalusia przyssałem się do szyi młodego, co w sumie mogło przypominać jakieś oznaczanie terenu... Może gdyby to był jakiś fanfik z omegaverse to by przeszło, ale no cóż, świat realny nie był bogaty w takie rzeczy.
Jeszcze byłem nieco twardy, a sytuacji nie polepszał również fakt, że ręka młodszego zbliżała się do niebezpiecznych rejonów. Niby to było pięć minut drogi, ale cóż, wiele się zdarzyło.
Bez słowa pociągnąłem go do wyjścia i jednocześnie potrąciłem paru wchodzących do środka gości. Puściłem mimo uszu wiązankę skierowaną w naszą stronę, bo musiałem w końcu wyjść.
Zastanawiałem się, czy jednak dojść do domu... czy dojść tutaj. Uwielbiam swoje gry językowe... tak, te również.
Wyjście na chłodne powietrze trochę mnie orzeźwiło, ale nie na tyle, aby przeszła mi ochota. Spojrzałem na chłopaka stojącego obok mnie. Jego policzki były zaczerwienione i co chwilę na mnie patrzył. Rozejrzałem się i przypomniałem sobie o jednej z ciemnych uliczek niedaleko klubu, którą mijałem, idąc do niego. Nie zastanawiałem się nawet chwili dłużej, tylko zacząłem iść w tym kierunku.
— Fajna kurtka — usłyszałem. W ciszy jego głos wydawał się bardziej miękki niż wcześniej.
— To życie, skarbie — powiedziałem. — Moja miłość.
— Mhm, teraz już rozumiem to zachowanie.
— Umiem się dzielić. Chodź tutaj — poprowadziłem go w alejkę i dalej nieco w głąb. — Chyba nie mogę się doczekać.
Uliczka była dość obskurna, ale ta sceneria wcale mi nie przeszkadzała. Czasami trzeba było zmienić otoczenie, by reszta nabrała innego smaku.
Popchnąłem go lekko na ścianę, przyciskając swoje biodra do niego. To było jak rozpakowanie prezentu, dreszcz ekscytacji i dodatkowa adrenalina, bo każda osoba przechodząca obok mogła nas zobaczyć.
Jedna moja ręka znajdowała się na szyi chłopaka, którą pokrywał czerwony rumieniec. Palcami mogłem wyczuć przyśpieszone tętno. Gnało jak szalone, a rumieniec przesuwał się coraz niżej i niżej. Odchyliłem kołnierzyk koszuli, by móc przyglądać się temu zjawisku. Palce podążyły tym szlakiem, a zaraz do nich dołączyły usta.
Obok mojego lewego ucha usłyszałem ciche sapnięcie, kiedy podrażniłem punkt pomiędzy szyją a ramieniem.
Nigdy bym nie pomyślał, że spodoba mi się zwykłe całowanie, ale jednak tym razem coś w tym było. Druga dłoń wyciągnęła koszulę ze spodni i wkradła się pod nią, dotykając pleców, które stały się zimne przez kontakt z zimną ścianą kamienicy obok. Chłopak zadrżał przez mój dotyk albo przez kolejny pocałunek, który tym razem połączyłem z ugryzieniem. W słabym świetle pochodzącym z latarni stojącej daleko od nas mogłem zobaczyć ślad swoich zębów na tej delikatnej skórze.
Grdyka chłopaka poruszała się w górę i w dół, gdy przełykał ślinę.
Doskonale wiedziałem, że pewnie chciałby, żeby to się już skończyło, jednak chciałem to przeciągnąć najdłużej, jak się dało. Odsunąłem od niego swoje biodra, by nie miał się o co otrzeć, jednak ku mojemu zaskoczeniu nie pozostawił tego. Swoje dłonie, które do tej pory wisiały bezwładnie po obu jego stronach, przeniósł na moje biodra i złapał za sprzączkę od paska i przyciągnął. Miał w nich dużą siłę, co niezbyt mnie zdziwiło. Widziałem przecież, że nie jest z niego byle jakie chuchro, które przewróciłoby się, gdyby wiatr zawiał nieco mocniej.
— Nie uciekaj — powiedział tylko pod nosem, ale wiedziałem, że nie chodzi mu o zwykłe pozostawienie go w tej uliczce. Wiedział, ze z nim gram i sam starał się dostosować, chcąc również coś ugrać. Pragnienie w jego brązowych oczach było na tyle wielkie, że zastanowiłem się, czy naprawdę mam w sobie tyle siły, by się powstrzymać.
— Nie zamierzam.
Chyba nigdy nie miałem tak szybkiego tempa, nagle zakotłowało się, jego ręce dobierały się do mojego rozporka, a ja do jego i już trzymałem w prawej dłoni jego zaczerwienionego penisa. Spodnie mieliśmy opuszczone do kolan i gdzieś tam na obrzeżu mojej świadomości czaiła się myśl, że przecież w każdym momencie ktoś nas zobaczy albo usłyszy, ale co tam. Lubiłem ryzyko, a adrenalina świetnie działa na orgazm. Na czubku już zbierała się przeźroczysta ciecz, którą roztarłem kciukiem po całej długości. Odciągnąłem napletek i zacząłem drażnić się z moim towarzyszem. Po paru ruchach dłoni przerwałem i polizałem ją, patrząc jednocześnie prosto w oczy partnerowi. Jego rozszerzone źrenice były doskonałym znakiem, że podoba mu się to jeszcze bardziej niż mnie, ale oczywiście zadbałem też i o to. Przysunąłem mu ją pod usta.
— Ssij.
Posłusznie wysunął język i przesunął nim po wskazującym palcu, a potem po każdym, zlizując swój preejakulat. Te wyczyny wcale nie uspokoiły mojego małego przyjaciela, który również chciał odrobinę uwagi, ale musiał grzecznie poczekać na swoją kolej.
Czystą ręką ponownie zacząłem pieścić członek szatyna. Z jego piersi urywały się ciche posapywania, a opuszczoną głowę oparł na moim ramieniu. Mogłem do woli wdychać jego zapach i cały czas całować, jednocześnie masturbując go.
— Szybciej — wysapał mi w ramię i postanowiłem go posłuchać. Wystarczyło tylko kilka ruchów, by mógł dojść mi w dłoń. Żeby nikt nie usłyszał krzyku, który starał się wydostać z jego ust, pocałowałem go mocno, wręcz miażdżąc jego wargi. Drżał w moich ramionach, wyrzucając z siebie nasienie.
— Peter, Peter — szeptałem imię, smakując je na końcu języka. Tego było mi brak przez cały dzień. Wystarczyło patrzeć na niego w takim stanie i to potrafiło poprawić każdy dzień. Kto by pomyślał, że ze mnie taki romantyk?
Przy jego westchnięciach tuż przy moich ustach, oddechu, który pachniał słodkim drinkiem, leniwymi ruchami, które były pełne ospałości, doprowadził mnie na szczyt.
Jeszcze mocno do siebie przytuleni staliśmy tak przez chwilę, pobrudzeni, chociaż to Peter był tym, który wyglądał na bardziej zrujnowanego ode mnie i spoceni. Jego brązowe włosy były zmierzwione, chociaż nie pamiętałem momentu, w którym miałbym je dotykać. Możliwe, że sam wyglądałem podobnie, ale później nie miałem szansy spojrzeć w lustro.
Gdy się już trochę uspokoiliśmy, Peter odepchnął mnie lekko od siebie i westchnął, rozglądając się dookoła.
— Mogłeś mnie uprzedzić, że chcesz tak na widoku. Nigdy nie sądziłem, że tak będziesz chciał urozmaicać nasze życie erotyczne. White musiał ciebie nieźle wkurwić.
Peter spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Słonko, bez tego nie byłoby żadnej zabawy — uśmiechnąłem się i pocałowałem w czoło.
— Dojście w gacie nie jest fajne — pożalił mi się i wskazał dłonią na swoją bieliznę, gdzie skapnęła większa ilość spermy — I jak ja mam teraz wracać do domu?
— Oj nie przesadzaj, mamy blisko. Jak chcesz, mogę cię ponieść — zasugerowałem.
— Bez takich mi tu. Następnym razem po prostu napisz coś więcej poza tym, że znowu chcesz udawać ze mną nieznajomych — wykrzywił swoją słodką twarz w grymasie, więc uniosłem mu kąciki ust, by był uśmiechnięty.
— I tak świetnie wszedłeś w rolę — moja ręka objęła go w pasie. — Byłbyś świetnym aktorem.
— Już ja wiem, o jakich filmach myślisz — Peter prześwietlił mnie spojrzeniem, jakby już wiedział, co knuję. Tym razem niczego nie planowałem, przysięgam! I tak już mi dał szlaban na te wszystkie świerszczyki... Ale w sumie, gdyby tak razem nagrać... Nieee, nie zgodzi się, chyba że w końcu pomógłbym z tą łazienką.
— Ale to nieprawda!
— I co zrobił White, że aż to przyszło ci do głowy? — spytał się mnie, wciągając na swój seksowny tyłek spodnie... Może jeszcze by tak raz w domu... Przecież za pięć minut będziemy w sypialni.
— Kazał mi prowadzić pamiętnik — poskarżyłem się. Sam się ubrałem i wyciągnąłem chusteczki, żeby wytrzeć to, co jeszcze się dało.
— Oj ty biedny, już wiem, co możesz napisać w pierwszej notatce — podpowiedział mi Peter. — Przez moje wymysły mój chłopak został wyrwany z pasjonującej lektury książki do biofizyki.
Złośliwe ogniki błyszczały mu w oczach, zawsze był w takim nastroju, kiedy przerwałem mu w czymś. Nie pamiętałem jednak, żeby miał niedługo mieć jakiś egzamin.
— Peter — jęknąłem — jest piątek, powinieneś być mi wdzięczny. Takie wieczory nie marnuje się na naukę. Świętuje się, bawi się...
— Kto ostatnio mi powiedział, że podniecają go intelektualiści — przypomniał mi, ciągnąc mnie w stronę domu. Wyrzucił chusteczkę, którą mu podałem, do kosza, który stał niedaleko.
— Ale nie na tyle, żebyś kiedyś nie zaczął, zamiast mojego imienia jęczeć wszystkie wzory.
Peter zaśmiał się i czknął jednocześnie, co wydało mi się mega urocze. Zaśmiewając się, spojrzał w górę na niebo. Nawet nie wiedziałem, która jest godzina, ale księżyc zdążył już wisieć w pełni na czarnym tle.
— Zobacz, jaki duży! — zachwycił się Parker. Przez moment chciałem zepsuć ten moment, jakimś niewybrednym komentarzem na temat dużych rzeczy, ale ugryzłem się w język, co nie było do mnie podobne. Staliśmy tak przez chwilę na środku chodnika, jak idioci, ale nie przeszkadzało mi to. Spojrzałem nieco w dół, by móc spojrzeć na jego twarz. Rozluźniona po tym, co przed chwilą zakończyliśmy, zarumieniona i pełna zachwytu. Ciemne włosy, odcinające się na tle białej skóry, która była poznaczona moimi śladami i … Boże, Peter zabije mnie, kiedy spojrzy w lustro następnego dnia.
Może to właśnie w tamtym momencie uświadomiłem sobie, że może to już pora na to, aby skończyć z tymi wszystkimi moimi wymysłami i nieco zwolnić... Może to już ta chwila, gdy zrozumiałem, że Peter jest dla mnie wszystkim, bo rozumie wszystkie moje dziwactwa i zgadza się na nie, chociaż różniliśmy się od siebie w pewnych kwestiach, jak ogień i woda. Miałem swoją przeszłość, ale i Peter ją miał. Żaden z nas nie był bez skazy.
Uścisnąłem mocno jego dłoń, która leżała w mojej. Pięć minut drogi było jedną, małą wiecznością, którą postanowiłem niedługo powiększyć o tą jeszcze większą... Wieczność wszechświata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz