Pairing: Wade Wilson/Peter Parker
Uwagi:+18, pwp, lemon, nieznajomi?, fluff
Zupełnie inaczej planowałem swój dzisiejszy, piątkowy wieczór.
Miało być spokojnie, bardziej relaksująco po całym dniu pełnym
roboty. Mogłem po prostu wypić sobie kulturalnie jakieś piwo lub
coś mocniejszego i obejrzeć powtórkę meczu albo po prostu pójść
w kimę. No ale plany mają to do siebie, że lubią się zmieniać,
więc nic nie mogłem na to poradzić, a jedynie dostosować się do
warunków, jakie dyktował mi los.
Bycie żołnierzem na emeryturze jest świetne. Ma się dużo wolnego
czasu, a i czasami wpadnie jakaś robota na czarno, żeby się
zbytnio nie nudzić. Nie pozwalam sobie na zastanawianie się nad
tym, co było na Bliskim Wschodzie, co się tam zdarzyło, że ja
znalazłem się znowu w domu. Po pierwsze: psycholog mi zabronił.
Jest takim głosikiem w mojej głowie, który kłóci się ze mną.
Czasami zastanawiam się, czy nie powinienem z niego zrezygnować,
jednak wie już o mnie tyle, że ciężko byłoby ze znalezieniem
sobie kolejnego. Kolejki do terapeutów w Nowym Jorku, gdzie każdy
ma jakiś problem, są naprawdę gigantyczne. Drugim powodem, dla
którego nie rozstrząsam się nad przeszłością jest sam fakt, że
zawsze staram się coś robić. Nie ma nic lepszego od jakiegoś
zleconka od znajomego... albo od znajomego znajomego. Coś w ten
deseń.
Wracając jednak do mojej pierwszej myśli — tak, zupełnie inaczej
planowałem dzisiejszy wieczór. Mimo to, po mojej zwyczajowej
piątkowej sesji z panem White'em, musiałem te plany zmienić. Niech
no ja sobie przypomnę, co on mi właściwie powiedział...
(
͡° ͜ʖ ͡°)
Pamiętam, że byłem jak zawsze pod dużym wrażeniem widoku z
gabinetu pana White'a. Rozpościerał się on na cały Manhattan. Gdy
tak widziałem tysiące ludzi, którzy błąkali się według mnie
bez większego celu, czułem się prawie jak bóg. Moje sesje z
terapeutą były dość niestandardowe i nawet się z tego cieszyłem.
Rozmawialiśmy o tym, co czuję, a ja mówiłem cokolwiek, byle nie
prawdę. Nie sądzę, żeby jakiś pierdolony paniczyk w fotelu mógł
zrozumieć, co czułem na froncie, więc po co miałem się
produkować? No nie wiem dlaczego.
Może zrezygnowałbym z tej terapii, ale musiałem ją ukończyć,
żeby na nowo „przystosować się do nowej rzeczywistości”. Tak,
w gruncie rzeczy to właśnie usłyszałem. Nawet płacić za to nie
muszę, tak o nas – żołnierzy – dbają.
— Słuchasz mnie, Wade? — usłyszałem, wyrwany z zamyślenia.
Spojrzałem na White'a, który siedział na fotelu naprzeciwko mnie.
— Tak średnio, jak muszę być szczery — odpowiedziałem z
uśmiechem. Mówiłem mu to średnio dziesięć razy w ciągu każdej
sesji, więc powinien być już do tego przyzwyczajony.
Mężczyzna przetarł zmęczone oczy. Był ode mnie starszy o jakieś
dziesięć lat i był zdumiewająco do mnie podobny. Może
niekoniecznie pod względem charakteru, bo w jego dupie tkwił na
pewno jakiś kij, przez co nie mógł się wyluzować.
— Mówiłem, że to już nasze dwunaste spotkanie i powinieneś
powziąć już jakieś kroki. Sugerowałem ci już tyle opcji...
Machnąłem tylko ręką i odwróciłem wzrok na stojące z boku
akwarium. Pływające w nim błazenki przypomniały mi o jakiejś
bajce Disneya, którą kiedyś widziałem, ale tytułu nie mogłem
przypomnieć za chuja.
— Jak się nazywa ta bajka o błazenku? — spytałem psychologa. W
końcu studiował, więc powinien wiedzieć coś o życiu i pomóc mi
w moich rozterkach. Od tego w końcu był.
White zamrugał zaskoczony. Wygładził swoją koszulę w kolorze
musztardy, która w ogóle tego nie potrzebowała, ale co ja tam mogę
wiedzieć. Spojrzałem na niego tylko wymownie, bo nie starczyłoby
mi cierpliwości, by powtórzyć pytanie. Westchnąłem lekko i
ścisnąłem nos, chociaż wolałbym coś innego. Zdecydowanie
potrzebowałem rozładowania tego całego napięcia. Wystrój
teoretycznie miał temu zapobiec, ale z naciskiem na teoretycznie.
Architektem wnętrz nie jestem. Zielony kolor na ścianach miał
pomóc chyba wszystkim tym jego biednym pacjentom, którzy wychodzili
stąd z jeszcze większymi problemami. Pewnie ten odcień miał
przypominać temu kretynowi, że musi męczyć się ze mną dla
czekającej za mnie kasy. Tysiące zielonych, które i tak nie
zagłuszą jego własnej desperacji. Typowe. Z tego gabinetu wręcz
waliło prestiżem, nowobogactwem i innymi fikuśnymi nazwami,
których nie umiem wypowiedzieć. Nawet te fotele nie były wygodne
tylko wygięte w jakiś dziwny kształt, który mi przypominał
jedynie penisa.
A może Freud miał jednak rację i to miało pokazać moje ukryte
pragnienia? E tam, przecież one wcale nie są ukryte.
— Prawdopodobnie chodzi ci o Gdzie jest Nemo?,
ale wróćmy do sedna naszej rozmowy. Prosiłem cię o to, byś
opowiedział mi, co ciekawego robiłeś w ostatnim czasie. Czy twoje
koszmary powróciły? — zapytał White dość mechanicznie.
Sądziłem, że psychologowie muszą być empatyczni, czy coś w tym
stylu, jednak on nawet nie umiał udawać empatii.
— Wydawało mi się, że „mam powziąć pewne kroki” —
zacytowałem jego wcześniejsze słowa. Wyciągnąłem nogi do przodu
i oparłem je o mały szklany stolik. Gdyby wzrok terapeuty mógł
zabijać, to prawdopodobnie zginałbym już po raz setny w ciągu
ostatnich trzech miesięcy.
— Zdejmij nogi, bardzo cię proszę. Znowu mi zarysujesz meble.
— I tak ci się to zwróci. Te wizyty dużo ci wnoszą do budżetu,
nie musisz zaprzeczać.
Uwielbiałem wytrącać go z równowagi. To pomagało mi lepiej niż
te marne rozmowy.
— Albo chcesz ze mną pracować, albo po prostu zerwiemy umowę.
— Nie zrobisz tego — powiedziałem przekonany. — Zrezygnowanie
ze stałego źródła gotówki to jak... To niemożliwe.
— Wade. Masz trzydzieści pięć lat, a życie nie składa się
tylko z zabawy.
— Naprawdę? To ja składam reklamację.
White wygiął usta w parodii uśmiechu i przeczesał palcami swoje
jasne kosmyki. Powiem szczerze, kompletnie nie mój typ, ale jakbym
miał go oceniać, to byłby taki sześć na dziesięć. Jego styl
kłócił się z moim poczuciem estetyki. Ubierał się w odcienie
zieleni i beże, takie nudne kolory bez życia. Może to dlatego
kojarzył mi się z kupą. Sam był dość anemiczny, jednakże twarz
miał całkiem interesującą. Oczy były dość ciepłe, brązowe,
takie, jakie właśnie lubię, jednak wszystko to psuł wąs pod jego
nosem. Brr, dlatego właśnie unikałem patrzenia na jego twarz.
— Sądzę, że powinieneś założyć sobie dziennik — powiedział
prosto z mostu mój terapeuta. — Zapisywać w nim wszystkie dobre
rzeczy, które ci się przydarzą.
Roześmiałem się głośno, słysząc jego radę.
— Nie jestem nastoletnią dziewczyną, żeby prowadzić pamiętnik.
— Wade, ale to może ci pomóc w szukaniu pozytywnych aspektów
twojego życia — mówił tak, jakby chciał mi zareklamować życie
na E-Bay'u.
— Nie sądzę, żeby tak się stało.
— Ale zawsze możesz spróbować, prawda? — spytał nieco już
rozeźlony moim zachowaniem. Widziałem to w sposobie, w jaki
siedział. Miał napięte mięśnie i widać było, jak pulsuje mu
tętnica szyjna. Powinien lepiej nad sobą panować, szczególnie
wtedy, gdy wie, że jestem w stanie rozpoznać takie sygnały.
Milczałem. Czasami to było najlepsze, kiedy w połowie sesji
straciłem już wszystkie dobre odzywki. Niektóre potrzebowały
ciszy do tego, aby się narodzić.
— Ja rozumiem, że do pewnych rzeczy nie chce się wracać i to
dobrze, że zamierzasz żyć dalej. Mimo to trzeba rozprawić się z
przeszłością. — Tłumaczył mi, jakbym był dzieciakiem.
Zaśmiałem się krótko, tak że brzmiało to prawie, jak
szczeknięcie kundla.
— Mam na to świetną metodę. Kilka drinków i po sprawie, do tej
pory działa.
— Alkoholizm nie jest jedyną drogą — zauważył fakt i ożywił
się nieco, zapisując coś w tym swoim kajeciku.
— Oczywiście, dobry seks jest jedyną słuszną drogą —
przyznałem mu rację. Alkohol był jedynie wisienką na torcie.
Doskonały uzupełniacz. Mogłem się nawet domyślić, co takiego
skrzętnie notował. Zaburzenia seksualne, może jakiś satyryzm,
nadużywanie środków odurzających. No proszę państwa, czy ja o
czymś takim wspominałem? To jawna przesada. Jestem tylko prostym
człowiekiem.
— Może chciałbyś uczestniczyć w grupie wsparcia? — rzucił
pomysłem, nadal coś pisząc. Chyba autentycznie podniecił go fakt
mojego hipotetycznego uzależnienia. Cholerni fetyszyści.
— Słuchaj... yyy — znowu zapomniałem jego imienia, coś też na
zaczynające się na w... — naprawdę masz odpowiednie
kwalifikacje? Bo chyba państwo coś na mnie oszczędziło, tak
sądzę. Jeszcze jakieś błyskotliwe propozycje? — zapytałem
ironicznie.
— Owszem mam, sam sprawdzałeś na samym początku, nie pamiętasz?
No tak, miał chuj rację. Sprawdzałem go. Sprawdziłem ich
wszystkich, cały personel. Zboczenie zawodowe. Ugh, czułem
napływający ból głowy. Miałem już dosyć.
— O rany, zobacz, już czwarta. Przy dobrej zabawie czas płynie
tak zajebiście szybko, że nie wiesz, kiedy już nadchodzi koniec —
przerwałem mu, bo już widziałem, że znowu zamierza powiedzieć
coś bezsensownego.
— Wade, nic dzisiaj nie zrobiliśmy.
— Jak zawsze zresztą. Słuchaj, zobaczymy się za tydzień,
postaram się być bardziej współpracujący. — Czy jestem
zdziecinniały, bo skrzyżowałem palce? Ktoś może mi odpowiedzieć
na to pytanie?
White pokręcił głową z dezaprobatą, pewnie chciałby dalej gadać
o fetyszach, aż w którymś momencie by doszedł. I na pewno nie do
żadnych wniosków.
— Masz założyć dziennik, o którym wspomniałem i bez żadnych
dyskusji. Bez tego nic nie zrobię. — Westchnął dość głośno i
cierpiętniczo. — Im bardziej będziesz się przykładać, tym
szybciej ja ci odpuszczę.
Czułem się jak dzieciak w podstawówce albo jeszcze gorzej – w
przedszkolu. Ostatnią rzeczą, jaką chciałem to słuchać teraz
rozkazów tego pajaca, no ale musiałem.
— No dobra, dobra. Postaram się, tylko nie oczekuj, nie wiadomo
czego — uprzedziłem go. Wziąłem leżącą tuż obok mnie, na
oparciu penisowatego fotela, skórzaną kurtkę. Pachniała tysiącami
fajek, które wypaliłem w jej towarzystwie.
— Za tydzień Wade oczekuję bardzo skrupulatnie wykonanego
dziennika — powtórzył.
— No tak, mówiłeś już, nie jestem debilem, nawet jeśli według
ciebie na takiego wyglądam — dodałem po namyśle. Musiałem go
jeszcze podjudzić na sam koniec.
— Idź już — machnął ręką już nieco zirytowany. Sam wstał
i podszedł do swojego biurka, by coś z niego wyciągnąć.
— Pa, kochanie — posłałem mu jeszcze całusa na do widzenia i
mogłem wyjść z poczuciem zadowolenia, które mogło zrekompensować
mi całą nerwicę spowodowaną spotkaniem.
I tak mniej więcej wyglądał mój powód, dla którego w ten
piątkowy wieczór zdecydowałem się spędzić go tak, a nie
inaczej. Wkurwiający terapeuta potrafi nieźle namieszać w życiu,
a co dopiero taki, jak White.
Wyszedłem z gabinetu szybkim krokiem, posyłając uśmiech
recepcjonistce. Ruda siksa, która pewnie była dopiero po studiach i
White zatrudnił ją z dobroci swojego fiuta. Miała zajebiste nogi i
doskonale o tym wiedziała, zakładając tak krótkie spódnice.
Dzisiaj miała na sobie krótką, czarną spódnicę. Spryciara tak
usiadła, że każdy wchodzący i wychodzący mógł zobaczyć jej
majtki. Kto wie, może ona i ten White, robią coś po godzinach,
kiedy znikam?
— Do zobaczenia, panie Wilson — odpowiedziała i zamrugała
zalotnie w jej mniemaniu. Jak dla mnie wyglądała idiotycznie, ale
nie wyprowadziłem jej z błędu.
— Narka Mary.
Wyciągnąłem wreszcie z kieszeni spodni komórkę. Zero odebranych
wiadomości i telefonów. Nikt mnie nie kochał. Rozumiecie jak
straszne to uczucie? Pewnie tak. Wyszukałem odpowiedni kontakt i
napisałem krótką, ale jakże wymowną wiadomość.
Potrzebowałem tego, aby się rozluźnić, a tylko jedno mogło mi w
tym pomóc. Chwilę po wysłaniu sms-a dostałem odpowiedź zwrotną.
Ciche pikanie mojego srajfona zwróciło moją uwagę na krótką
odpowiedź. Serce zabiło mi dwa razy szybciej, a krew zaczęła
szybciej krążyć. O tak, wieczór już należał do mnie.
(
͡° ͜ʖ ͡°)
Mimo mojego naturalnego seksownego wyglądu i tak musiałem się
postarać. Wybrałem z szafy najlepsze ciuchy, ale wybór i tak nie
był łatwy. Ładnemu we wszystkim ładnie, więc takie decyzje to
naprawdę ciężki kawałek chleba. Wystrojony, tak jak zawsze,
zacząłem podbój miasta w ten piątkowy wieczór.
Jako cel mojego miejsca zabawy wybrałem mój ulubiony klub, do
którego dość często przychodziłem. O ile „dość często”
można uznać za taką częstotliwość, że z bramkarzem byliśmy
już po imieniu, a nawet po ksywach. Ajax, czyli po prostu Francis
był spoko gościem, ale trzeba było przyznać, że duszą
towarzystwa to on nie był. Mnie jednak wszyscy jedli z rąk, więc i
on uległ mojej cudownej osobowości.
Tak samo, jak każdego innego wieczora Ajax stał w wejściu, jak to
on, łysy, cały w czerni i z ponurą miną na twarzy. Pewnie, gdyby
nie to, że dostawał dużo kasy za tę pracę, to zabiłby te
wszystkie dzieciaki z podrobionymi dowodami. Już wtedy maglował
jakiegoś, który skręcał się pod jego spojrzeniem.
Czy stanąłem grzecznie w kolejce? A jak sądzicie? No właśnie, po
prostu sobie wszedłem, kiwając głową Francisowi. Pewnie jakieś
gówniaki miały z tym problem, ale szczerze zwisało mi to.
Wewnątrz było już sporo ludzi, ale co się było dziwić, skoro
było już po dziesiątej. Ludzie młodsi ode mnie, w moim wieku i
starsi. Wszyscy pragnęli tylko jednego. Zaliczyć lub być
zaliczonym, ale kto by się do tego przyznał?
Jako pierwsze miejsce odwiedziłem szatnię, gdzie zostawiłem swoją
ukochaną skórzaną kurtkę.
Wzorkiem prześlizgnąłem się po tłumie, ale na razie nie
zobaczyłem tego, czego chciałem, a raczej kogo chciałem. Z tego
powodu swoje kroki skierowałem w stronę ulubionego miejsca w tym
przybytku rozpusty. Bar. Jedno słowo, a jak cieszy człowieka.
Przy stołkach barowych kręciło się parę osób, ale stanowcza
większość ludzi i tak zajmowała parkiet. Przepchnąłem się
między tymi nielicznymi chlejusami i kulturalnie odsunąłem jednego
z nich od siebie, by nie chuchał mi tanim piwskiem w twarz.
— Jeden raz wściekłego psa — powiedziałem do barmana, który
stał za ladą. Jego również znałem bardzo dobrze, ale nie
doszliśmy jeszcze do etapu darmowych drinków, a szkoda. Lubiłem za
to z nim flirtować, chociaż obydwoje wiedzieliśmy, że ta
znajomość z pewnych powodów się nie rozwinie. Jeremy, bo tak miał
na imię, bez słowa przygotował na mnie drinka.
— Masz Wade, wyglądasz, jakbyś tego potrzebował. — Kieliszek
z zawartością postawił przede mną. Ciecz wyglądała niezwykle
kusząco, więc bez zbędnych ceregieli wziąłem kieliszek do ręki
i pociągnąłem z niego całą zawartość jednym łykiem. Przyjemne
pieczenie rozeszło się po całym gardle, aż musiałem wstrząsnąć
ramionami.
— Mocny towar — powiedziałem do barmana i machnąłem ręką. —
Nieźle kopie. Dawaj jeszcze dwa.
— Silny zawodnik z ciebie.
Wziął kolejny kieliszek i zmieszał w nim tequilę, wódkę i
tabasco. Wszystko przybrało przyjemny ciemnoczerwony kolor, który
już tak dobrze znałem. Muzyka, która przez cały ten czas grała,
teraz trochę przycichła, że mogłem go lepiej słyszeć.
— Coś ciebie chyba dzisiaj nieźle wkurwiło? — zagadał,
przygotowując jednocześnie drinka dla innej osoby. Było coś
magicznego w tym, jak mieszał te wszystkie składniki. Może
powinienem zrobić jakiś kurs? Też bym tak chciał.
— Jak widać — odpowiedziałem, pijąc drinka. Gardło ponownie
stanęło mi w ogniu. — Ale będziesz moim uzdrowicielem.
— Jest na to jeszcze lepsze lekarstwo, jeśli wiesz, co mam na
myśli — barman uśmiechnął się znacząco i kiwnął głową na
parkiet. Jego ciemne włosy okalały jego twarz jak na tych
renesansowych obrazach pieprzonych rycerzy. Miał w sobie pewną
tajemnicę, którą chętnie chciałem poznać. Może niekoniecznie w
ten konkretny sposób.
— Ty też mógłbyś mi starczyć — odpowiedziałem flirciarsko,
a on w zamian roześmiał się.
— Jedna zasada: nie w czasie pracy, skarbie.
Oparłem się o kontuar, wyglądając przy tym tak seksownie, jak
zwykle i postanowiłem działać. Naprawdę potrzebowałem kogoś
tamtej nocy, a on się świetnie nadawał. Był w moim typie z tą
swoją pseudo arystokratyczną buźką.
— O której kończysz w takim razie? — miałem nadzieję, że nie
brzmiałem na desperata... ale no cóż, może jednak trochę nim
byłem.
— Dla ciebie zdecydowanie zbyt późno — odpowiedź była trochę
szorstka, ale będąc już trochę wstawionym, wybaczcie, ale tego
nie wyczułem. Może to i dobrze, że szybko zrezygnowałem i nie
naciskałem. Może i jestem czasami dupkiem, ale nie takim wiecznie
napalonym... Może wiecznie napalonym, ale nie aż tak nachalnym. O!
Tak, to zdecydowanie to.
Odtrącony błąkałem się trochę po klubie, kradnąc ludziom
drinki. Mieszanka, jaka powstała w moim żołądku, była zabójcza,
a to, co wątroba musiała z tym zrobić, nawet nie próbuję sobie
wyobrazić. Ludzie dookoła mnie tańczyli jak jeden organizm. Tak
ściśle do siebie przylegali, ocierając się o siebie wzajemnie.
Nic więcej jak machina napędzana potem.
Rytmiczne dudnienie, które rozchodziło się po całym budynku i po
moim ciele, po pewnym czasie zmieniło się w nieco wolniejszy, ale
nadal działający na zmysły, rytm. Alkohol już na dobre rozpłynął
się w mojej krwi i wolno przepływał, lekko mnie otępiając.
Krawędzie świata nie były już takie ostre. Ludzie wokół mnie
przepływali, jak fala, a ja miałem za chwilę stanąć w samym
sercu sztormu.
Piosenka zmieniła się na jedną dość popularną, którą ostatnio
dość często słuchałem. Ludzie ponownie się zakotłowali, aż w
końcu upatrzyłem moją ofiarę. Słodkiego, niewinnego, a może aż
tak bardzo winnego, jelonka.
Poruszał się tak, jakby miał w sobie małego diabła, może
jakiegoś inkuba, który tylko kusił mężczyzn. Był niezwykle
zwinny, biorąc pod uwagę to jak się wyginał i poruszał w rytm
muzyki. Oczy miał lekko szkliste, półprzymknięte, a policzki
rozpalone. Zdawało się, że kompletnie nie interesował się tym,
co się wokół niego działo, poza muzyką. W tym jednym momencie
nie zapragnąłem niczego bardziej w swoim życiu, jak zobaczyć tego
chłopaka ssącego mojego kutasa, który tylko napęczniał w
dżinsach na samą myśl o czymś takim.
Pozwoliłem sobie na to, by wejść w grupę ludzi i zbliżyć się
do chłopaka. Nadal tańczył samotnie i byłem zdumiony, że nikt
poza mną nie zwrócił na niego uwagi. Był dla mnie niczym główne
danie na całym stole. W tamtej chwili nie pragnąłem niczego
bardziej od niego.
Do you like the way I flick my tongue or nah?
Podszedłem do niego i nieco zaborczo przeniosłem swoje dłonie na
jego biodra. Otworzył szerzej oczy, ale nie był przestraszony. Stał
do mnie tyłem, więc wygiął szyję, by zmierzyć mnie wzrokiem.
Chłopak uśmiechnął się lekko, a w jego oczach zamigotało coś,
czego nie mogłem dobrze zrozumieć. Przykrył moją dłoń swoją,
która była dużo mniejsza i jaśniejsza od mojej. Obie odcinały
się na tle czarnej koszulki, którą miał na sobie. Była na tyle
cienka, że mogłem bez trudu wyczuć mięśnie jego brzucha, które
poruszały się wraz z każdym naszym ruchem. Mimo swojej drobnej
postury był wysportowany i sam miał w sobie dość siły, by bliżej
mnie do siebie przyciągnąć, tak że między nami nie było zbyt
dużej przerwy. Był niższy ode mnie, ale nie na tyle, by było to
niewygodne.
Ocierał się o mnie, pobudzając mnie i jeszcze bardziej rozpalając.
Wdychałem jego zapach, mając dokładnie tuż pod swoim nosem
kawałek odkrytej szyi. Przesunąłem nad nim mój nos i zaciągnąłem
się. Poza zapachem dymu pochodzącym z klubu mogłem wyczuć zapach
jego potu, delikatnie słodkawy i jednocześnie słony oraz ciężki
zapach perfum. Nie mogłem się powstrzymać od posmakowania tej
lekko zaróżowionej skóry, więc wyciągnąłem koniuszek języka i
przesunąłem nim po szyi. Jego palce mocniej zacisnęły się na
moich. Przyssałem się do skóry, robiąc malinkę, a następnie
łagodząc ją ponownie krótkim liźnięciem. Kołysząc się wraz z
nim, przyciśniętym do jego pleców, z ustami przylegającymi do
jego szyi nuciłem do słów piosenkarza.
I'm not the type to call you back tomorrow,
But the way you wrappin 'round me is a prob.
Słowa wsiąkały powoli w jego ciało. Jedna z jego dłoni wygięła
się do tyłu, po czym trzymając się mnie, obrócił się w moją
stronę.
— Sądzę, że możesz mieć inny problem — krzyknął mi do ucha
i jego ręka zsunęła się na moje biodro.
— Wyglądasz na takiego, który pomaga ludziom — uśmiechnąłem
się. — A tak się składa, że mieszkam niedaleko.
Spojrzał mi prosto w oczy. Jego były w kolorze whisky zmieszanej z
czekoladą. Przyglądały mi się spod przymrużonych powiek. Teraz
wydawał się bardziej świadomy tego, co się dzieje, a jednocześnie
sprawiał wrażenie... po prostu chciał tego, co ja. Tacy chłopcy
nie powinni znajdować się w takich miejscach, jak to, ale jednak
los mi go zesłał. Zawsze lubiłem deprawować.
— Jak bardzo niedaleko?
— Tak bardzo, że możemy zdążyć w pięć minut, skarbie —
jedna z moich dłoni zsunęła się na jego pośladek i znacząco go
ścisnęła. Te spodnie tak cudownie opinały każdą jego krągłość,
że to było po prostu nielegalne.
Chłopak przycisnął się do mnie na tyle mocno, że czułem, jak
jego erekcja wpijała się w moją.
— Więc jesteś napalonym kochankiem?
— Nawet nie wiesz jak bardzo.
Złapałem go mocno za rękę i pociągnąłem w kierunku szatni, by
mógł wziąć swoje rzeczy. Był już mój i nie mógł ode mnie
uciec. Trzymał się mnie tak mocno, jakby to on nie mógł ze mnie
zrezygnować. Kto wie, może naprawdę tak było? Tłum ludzi
napierał na nas ze wszystkich stron, ale przedarliśmy się poza
parkiet. Przy wyjściu do szatni było sporo ludzi, ale znacznie
mniej niż przy barze i dalej w głębi klubu. Puściłem jego dłoń,
ponieważ byłem pewien, że go nie zgubię. Szedł obok mnie,
ocierając się o moje ramię.
Położył na kontuarze numerek z liczbą dwadzieścia pięć i po
chwili również całkiem przystojny koleś podał mu jego kurtkę.
— Dzięki — chłopak posłał mu uśmiech, a w moim żołądku
pojawiły się sensacje nieznanego pochodzenia. Hola, hola, Wade.
Uspokój się.
— Czterdzieści trzy — mój głos był twardy i lekko ochrypły,
kiedy podałem swoją karteczkę dla tego lalusia. Jego przylizane
włosy strasznie przypominały mi filmowego Malfoy'a z Harry'ego
Pottera. Jego cwany uśmieszek na twarzy sprawił mi wielką ochotę
na starcie go, może nieco bolesne. Dla mnie nie był już taki miły,
rzucił mi moją skórę prosto w twarz. O nie, ona nie zasługiwała
na takie traktowanie.
Ramię chłopaka owinęło się wokół mojego, jakby wyczuł, że
trzeba mnie uspokoić. Muszę przyznać, że po procentach mogę być
trochę agresywny, może trochę bardziej niż zwykle. Pewnie ten
cały testosteron wisiał już w powietrzu i tylko czekał na wiadro
kisielu, bo przecież faceci też mogą w nim walczyć.
Może i trochę specjalnie dla tego lalusia przyssałem się do szyi
młodego, co w sumie mogło przypominać jakieś oznaczanie terenu...
Może gdyby to był jakiś fanfik z omegaverse to by przeszło, ale
no cóż, świat realny nie był bogaty w takie rzeczy.
Jeszcze byłem nieco twardy, a sytuacji nie polepszał również
fakt, że ręka młodszego zbliżała się do niebezpiecznych
rejonów. Niby to było pięć minut drogi, ale cóż, wiele się
zdarzyło.
Bez słowa pociągnąłem go do wyjścia i jednocześnie potrąciłem
paru wchodzących do środka gości. Puściłem mimo uszu wiązankę
skierowaną w naszą stronę, bo musiałem w końcu wyjść.
Zastanawiałem się, czy jednak dojść do domu... czy dojść tutaj.
Uwielbiam swoje gry językowe... tak, te również.
Wyjście na chłodne powietrze trochę mnie orzeźwiło, ale nie na
tyle, aby przeszła mi ochota. Spojrzałem na chłopaka stojącego
obok mnie. Jego policzki były zaczerwienione i co chwilę na mnie
patrzył. Rozejrzałem się i przypomniałem sobie o jednej z
ciemnych uliczek niedaleko klubu, którą mijałem, idąc do niego.
Nie zastanawiałem się nawet chwili dłużej, tylko zacząłem iść
w tym kierunku.
— Fajna kurtka — usłyszałem. W ciszy jego głos wydawał się
bardziej miękki niż wcześniej.
— To życie, skarbie — powiedziałem. — Moja miłość.
— Mhm, teraz już rozumiem to zachowanie.
— Umiem się dzielić. Chodź tutaj — poprowadziłem go w alejkę
i dalej nieco w głąb. — Chyba nie mogę się doczekać.
Uliczka była dość obskurna, ale ta sceneria wcale mi nie
przeszkadzała. Czasami trzeba było zmienić otoczenie, by reszta
nabrała innego smaku.
Popchnąłem go lekko na ścianę, przyciskając swoje biodra do
niego. To było jak rozpakowanie prezentu, dreszcz ekscytacji i
dodatkowa adrenalina, bo każda osoba przechodząca obok mogła nas
zobaczyć.
Jedna moja ręka znajdowała się na szyi chłopaka, którą pokrywał
czerwony rumieniec. Palcami mogłem wyczuć przyśpieszone tętno.
Gnało jak szalone, a rumieniec przesuwał się coraz niżej i niżej.
Odchyliłem kołnierzyk koszuli, by móc przyglądać się temu
zjawisku. Palce podążyły tym szlakiem, a zaraz do nich dołączyły
usta.
Obok mojego lewego ucha usłyszałem ciche sapnięcie, kiedy
podrażniłem punkt pomiędzy szyją a ramieniem.
Nigdy bym nie pomyślał, że spodoba mi się zwykłe całowanie, ale
jednak tym razem coś w tym było. Druga dłoń wyciągnęła koszulę
ze spodni i wkradła się pod nią, dotykając pleców, które stały
się zimne przez kontakt z zimną ścianą kamienicy obok. Chłopak
zadrżał przez mój dotyk albo przez kolejny pocałunek, który tym
razem połączyłem z ugryzieniem. W słabym świetle pochodzącym z
latarni stojącej daleko od nas mogłem zobaczyć ślad swoich zębów
na tej delikatnej skórze.
Grdyka chłopaka poruszała się w górę i w dół, gdy przełykał
ślinę.
Doskonale wiedziałem, że pewnie chciałby, żeby to się już
skończyło, jednak chciałem to przeciągnąć najdłużej, jak się
dało. Odsunąłem od niego swoje biodra, by nie miał się o co
otrzeć, jednak ku mojemu zaskoczeniu nie pozostawił tego. Swoje
dłonie, które do tej pory wisiały bezwładnie po obu jego
stronach, przeniósł na moje biodra i złapał za sprzączkę od
paska i przyciągnął. Miał w nich dużą siłę, co niezbyt mnie
zdziwiło. Widziałem przecież, że nie jest z niego byle jakie
chuchro, które przewróciłoby się, gdyby wiatr zawiał nieco
mocniej.
— Nie uciekaj — powiedział tylko pod nosem, ale wiedziałem, że
nie chodzi mu o zwykłe pozostawienie go w tej uliczce. Wiedział, ze
z nim gram i sam starał się dostosować, chcąc również coś
ugrać. Pragnienie w jego brązowych oczach było na tyle wielkie, że
zastanowiłem się, czy naprawdę mam w sobie tyle siły, by się
powstrzymać.
— Nie zamierzam.
Chyba nigdy nie miałem tak szybkiego tempa, nagle zakotłowało się,
jego ręce dobierały się do mojego rozporka, a ja do jego i już
trzymałem w prawej dłoni jego zaczerwienionego penisa. Spodnie
mieliśmy opuszczone do kolan i gdzieś tam na obrzeżu mojej
świadomości czaiła się myśl, że przecież w każdym momencie
ktoś nas zobaczy albo usłyszy, ale co tam. Lubiłem ryzyko, a
adrenalina świetnie działa na orgazm. Na czubku już zbierała się
przeźroczysta ciecz, którą roztarłem kciukiem po całej długości.
Odciągnąłem napletek i zacząłem drażnić się z moim
towarzyszem. Po paru ruchach dłoni przerwałem i polizałem ją,
patrząc jednocześnie prosto w oczy partnerowi. Jego rozszerzone
źrenice były doskonałym znakiem, że podoba mu się to jeszcze
bardziej niż mnie, ale oczywiście zadbałem też i o to.
Przysunąłem mu ją pod usta.
— Ssij.
Posłusznie wysunął język i przesunął nim po wskazującym palcu,
a potem po każdym, zlizując swój preejakulat. Te wyczyny wcale nie
uspokoiły mojego małego przyjaciela, który również chciał
odrobinę uwagi, ale musiał grzecznie poczekać na swoją kolej.
Czystą ręką ponownie zacząłem pieścić członek szatyna. Z jego
piersi urywały się ciche posapywania, a opuszczoną głowę oparł
na moim ramieniu. Mogłem do woli wdychać jego zapach i cały czas
całować, jednocześnie masturbując go.
— Szybciej — wysapał mi w ramię i postanowiłem go posłuchać.
Wystarczyło tylko kilka ruchów, by mógł dojść mi w dłoń. Żeby
nikt nie usłyszał krzyku, który starał się wydostać z jego ust,
pocałowałem go mocno, wręcz miażdżąc jego wargi. Drżał w
moich ramionach, wyrzucając z siebie nasienie.
— Peter, Peter — szeptałem imię, smakując je na końcu języka.
Tego było mi brak przez cały dzień. Wystarczyło patrzeć na niego
w takim stanie i to potrafiło poprawić każdy dzień. Kto by
pomyślał, że ze mnie taki romantyk?
Przy jego westchnięciach tuż przy moich ustach, oddechu, który
pachniał słodkim drinkiem, leniwymi ruchami, które były pełne
ospałości, doprowadził mnie na szczyt.
Jeszcze mocno do siebie przytuleni staliśmy tak przez chwilę,
pobrudzeni, chociaż to Peter był tym, który wyglądał na bardziej
zrujnowanego ode mnie i spoceni. Jego brązowe włosy były
zmierzwione, chociaż nie pamiętałem momentu, w którym miałbym je
dotykać. Możliwe, że sam wyglądałem podobnie, ale później nie
miałem szansy spojrzeć w lustro.
Gdy się już trochę uspokoiliśmy, Peter odepchnął mnie lekko od
siebie i westchnął, rozglądając się dookoła.
— Mogłeś mnie uprzedzić, że chcesz tak na widoku. Nigdy nie
sądziłem, że tak będziesz chciał urozmaicać nasze życie
erotyczne. White musiał ciebie nieźle wkurwić.
Peter spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Słonko, bez tego nie byłoby żadnej zabawy — uśmiechnąłem
się i pocałowałem w czoło.
— Dojście w gacie nie jest fajne — pożalił mi się i wskazał
dłonią na swoją bieliznę, gdzie skapnęła większa ilość
spermy — I jak ja mam teraz wracać do domu?
— Oj nie przesadzaj, mamy blisko. Jak chcesz, mogę cię ponieść
— zasugerowałem.
— Bez takich mi tu. Następnym razem po prostu napisz coś więcej
poza tym, że znowu chcesz udawać ze mną nieznajomych — wykrzywił
swoją słodką twarz w grymasie, więc uniosłem mu kąciki ust, by
był uśmiechnięty.
— I tak świetnie wszedłeś w rolę — moja ręka objęła go w
pasie. — Byłbyś świetnym aktorem.
— Już ja wiem, o jakich filmach myślisz — Peter prześwietlił
mnie spojrzeniem, jakby już wiedział, co knuję. Tym razem niczego
nie planowałem, przysięgam! I tak już mi dał szlaban na te
wszystkie świerszczyki... Ale w sumie, gdyby tak razem nagrać...
Nieee, nie zgodzi się, chyba że w końcu pomógłbym z tą
łazienką.
— Ale to nieprawda!
— I co zrobił White, że aż to przyszło ci do głowy? — spytał
się mnie, wciągając na swój seksowny tyłek spodnie... Może
jeszcze by tak raz w domu... Przecież za pięć minut będziemy w
sypialni.
— Kazał mi prowadzić pamiętnik — poskarżyłem się. Sam się
ubrałem i wyciągnąłem chusteczki, żeby wytrzeć to, co jeszcze
się dało.
— Oj ty biedny, już wiem, co możesz napisać w pierwszej notatce
— podpowiedział mi Peter. — Przez moje wymysły mój chłopak
został wyrwany z pasjonującej lektury książki do biofizyki.
Złośliwe ogniki błyszczały mu w oczach, zawsze był w takim
nastroju, kiedy przerwałem mu w czymś. Nie pamiętałem jednak,
żeby miał niedługo mieć jakiś egzamin.
— Peter — jęknąłem — jest piątek, powinieneś być mi
wdzięczny. Takie wieczory nie marnuje się na naukę. Świętuje
się, bawi się...
— Kto ostatnio mi powiedział, że podniecają go intelektualiści
— przypomniał mi, ciągnąc mnie w stronę domu. Wyrzucił
chusteczkę, którą mu podałem, do kosza, który stał niedaleko.
— Ale nie na tyle, żebyś kiedyś nie zaczął, zamiast mojego
imienia jęczeć wszystkie wzory.
Peter zaśmiał się i czknął jednocześnie, co wydało mi się
mega urocze. Zaśmiewając się, spojrzał w górę na niebo. Nawet
nie wiedziałem, która jest godzina, ale księżyc zdążył już
wisieć w pełni na czarnym tle.
— Zobacz, jaki duży! — zachwycił się Parker. Przez moment
chciałem zepsuć ten moment, jakimś niewybrednym komentarzem na
temat dużych rzeczy, ale ugryzłem się w język, co nie było do
mnie podobne. Staliśmy tak przez chwilę na środku chodnika, jak
idioci, ale nie przeszkadzało mi to. Spojrzałem nieco w dół, by
móc spojrzeć na jego twarz. Rozluźniona po tym, co przed chwilą
zakończyliśmy, zarumieniona i pełna zachwytu. Ciemne włosy,
odcinające się na tle białej skóry, która była poznaczona moimi
śladami i … Boże, Peter zabije mnie, kiedy spojrzy w lustro
następnego dnia.
Może to właśnie w tamtym momencie uświadomiłem sobie, że może
to już pora na to, aby skończyć z tymi wszystkimi moimi wymysłami
i nieco zwolnić... Może to już ta chwila, gdy zrozumiałem, że
Peter jest dla mnie wszystkim, bo rozumie wszystkie moje dziwactwa i
zgadza się na nie, chociaż różniliśmy się od siebie w pewnych
kwestiach, jak ogień i woda. Miałem swoją przeszłość, ale i
Peter ją miał. Żaden z nas nie był bez skazy.
Uścisnąłem mocno jego dłoń, która leżała w mojej. Pięć
minut drogi było jedną, małą wiecznością, którą postanowiłem
niedługo powiększyć o tą jeszcze większą... Wieczność
wszechświata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz